Oj… Długo odkładałam to podsumowanie, bardzo
długo. Doskonale wiem dlaczego – muzyczny 2018 był dla mnie specyficznym
rokiem. Jeśli chodzi o nowości studyjne – nic nie wbiło mnie w ziemię i nic nie
dało mi pełnej satysfakcji. Koncertowo natomiast – klęska urodzaju! W życiu nie
przeżyłam tyle koncertowo dobrego i podejrzewam, że długo nie przeżyję.
Chociaż żadna płyta studyjna nie zmieniła
mojego świata w stopniu wystarczającym, kilka wyróżnień się należy.
MUZYKA POLSKA
Grupa Tune – chociaż śledzę ich drogę od lat,
to właśnie w 2018 Tune w moim życiu było najwięcej. Jest to muzyka mocno emocjonalna
i alternatywna, określana często jako art rock i rock progresywny. Ale nie ma
co gadać, trzeba posłuchać. A ja wciąż czekam na ich koncert, na który w końcu
udałoby mi się dotrzeć.
Bitamina – grupa, której muzyki ni cholery
nie potrafię konkretnie zaklasyfikować. Są specyficzni, są charakterystyczni.
Długo nie wiedziałam, czy podoba mi się to, co słyszę, ale ostatecznie
uzależniłam się od ich muzyki.
Z zespołem Tęskno jeszcze się w pełni nie
osłuchałam, ale od pierwszego usłyszenia mocno mnie zaintrygował i oczarował.
MUZYKA ZAGRANICZNA
Sporo przewijało się w moim życiu stoner
rocka, pewnie przy okazji koncertu Queens of the Stone Age – było więc ze mną dużo
twórczości tego zespołu i – siłą rzeczy – grupy Kyuss. Pojawiły się też grupy
Dozer i Stoned Jesus, które były miłym urozmaiceniem mojej muzycznej diety.
Kolejka na koncert QOTSA. Ja wolałam posiedzieć (: |
Greta van Fleet – zespół, który jedni
przeklinają, inni wychwalają pod niebiosa. Ja nie popadałabym w takie
skrajności, ale! Jestem zdecydowanie w gronie zwolenników, bo choć oczywiście
trudno nie myśleć o Led Zeppelin, kiedy się ich słucha, to jednak uważam, że
taka muzyka wciąż jest bardzo potrzebna i super, że ktoś zdecydował się ją
kontynuować. Poza tym – bracia Kiszka wciąż są na początku swojej muzycznej
przygody i mam nadzieję, że wiele dobrego nam jeszcze zaserwują.
Grupa The Pineapple Thief – znów
progresywnie, znów art rockowo. Muzyka tego zespołu ciągle gdzieś mnie
napadała, stąd jego obecność tutaj.
M.I.A. – czuję, że tak naprawdę dopiero teraz
odkryłam tę artystkę. Chcę ją poznawać lepiej i bardziej i… serio. To jedna z
najciekawszych artystek współczesnych, nie tylko jako wokalistka. Przy okazji
(bo każda okazja jest dobra) polecam film, o którym opowiadam w poniższym
filmiku.
Na koniec tej części dorzucę jeszcze oba
soundtracki z serii gier Life is Strange.
Ten drugi skomponowała grupa Daughter.
To klimatyczne, spokojne i bardzo emocjonalne utwory doskonale oddające
atmosferę gry. Polecam! Ale najpierw gra ;)
KONCERTY, KONCERTY, KONCERTY
Koncerty od wielu lat są moją najważniejszą
aktywnością kulturalną, czasem myślę, że najważniejszą aktywnością życiową (co
bywa trochę przerażające). Na początku 2018 roku zupełnie nie spodziewałam się,
że czeka mnie ich aż tyle i to aż tyle dobrych. Wtedy planowałam tylko wypad do
Warszawy na koncert QOTSA. Tkwiłam w głębokiej nieświadomości i dobrze, bo
niespodziankom koncertowym nie było końca.
Zaczęło się od niesamowitego występu Ralpha
Kamińskiego w Starym Maneżu. Ach, co to był za koncert! Jeden z najlepszych w
życiu, jeśli chodzi o polskich artystów, serio. Będzie wpis wspominkowy, bo
wciąż gnije na moim dysku.
Kolejnym, bardzo spontanicznym koncertowym
przeżyciem był występ muzyków z grupy Studio Accantus w Filharmonii Bałtyckiej.
Coś, co każdy miłośnik musicali zobaczyć powinien. Wpis również czeka i się
kurzy.
Wspomniany wcześniej koncert Queens of the
Stone Age na warszawskim Torwarze. Był to zdecydowanie najlepszy dzień
pierwszej połowy roku, chociaż spędziłam go sama. A może właśnie dlatego.
Muzycy przeszli samych siebie, a koncert zapamiętam o wiele lepiej niż ten
sprzed kilku lat, na którym byłam. Teraz marzę o wspólnej trasie koncertowej
QOTSA i Foo Fighters. Oj… tak!
Mimo bardzo mocnego Line-up’u Open’er 2018
był dla mnie sporym rozczarowaniem. Może dlatego, że był zdecydowanie
przeludniony. Kiedy stoisz pół godziny w kolejce do Toi-Toia wiedz, że coś się
dzieje.
Muzycznie niewiele występów przejdzie do
mojej osobistej historii, może w tym tkwi największy problem. No i w braku
odpowiedniej atmosfery, bo tej, ni cholery, nie potrafiłam poczuć.
Headlinerów z dnia pierwszego widziałam już
wcześniej – Arctic Monkeys dali radę, choć zdecydowanie wolę Alexa Turnera z
The Last Shadow Puppets. Mam wrażenie, że tam jest bardziej sobą. Nick Cave i
jego złe ziarna moim zdaniem powinni grać w bardziej kameralnych
okolicznościach, bo tutaj jakoś mi nie pasują. Noela Gallaghera też już
widziałam – zaskoczeń więc brak. Moim ulubionym akcentem dnia był koncert Dead
Cross – totalnie nieopenerowy, ciężki i pełen humoru. No i Patton. Ach… W
tamtym momencie poczułam, że z Open’era powinnam się przenieść na zdecydowanie
cięższą imprezę, żeby poczuć, że żyję.
#starość #lenistwo #Organek |
Drugi dzień to genialny, choć wciąż
niewystarczająco doceniany zespół L.Stadt (polecam, sprawdźcie ich!) i urocze,
folkowe Panieneczki. Dalej – Organek, który tym razem zupełnie mnie nie porwał.
Idealnie dopracowany koncert Davida Byrne’a – wow, to rzeczywiście było
zaskoczenie. Później Depeche Mode, które mnie nie poruszyło. Było w porządku,
ale bardziej od doznań muzycznych zapamiętałam aluzje seksualne, które
pojawiały się co pięć minut, do porzygania. Muchy, które odegrały całą płytę Terroromans. Tęsknię za nimi, wciąż. Mam
nadzieję, że coś jeszcze nagrają. I na koniec Massive Attacki po raz drugi –
niestety nic nie przebije ich koncertu, na którym byłam w Czechach.
Dzień trzeci to zaskakująco solidny koncert
Kaleo, absurdalna, abstrakcyjna, ale wciąż dobra zabawa na Taconafide i w
końcu, oczekiwane przeze mnie wiele lat Gorillaz. Gorillaz dali z siebie
wszystko, ale… nie odpłynęłam, nie zatraciłam się i nie poczułam tego, co
chciałam. A chciałam bardzo. Może za bardzo.
Ostatni dzień to dzień klimatycznej grupy Lor
(polecam dziewczyny, bardzo, bardzo!), Podsiadło, który ewidentnie przechodzi
muzyczną i życiową rewolucję (pozytywnie!), no i Bruno Marsa, który… Totalnie
mnie zaskoczył. To zupełnie nie są moje klimaty, nie trafi do mojego serca i
nie przykleję sobie jego zdjęcia nad łóżkiem. Ale nabrałam do gościa ogromnego
szacunku, bo nie dość, że śpiewa, to jeszcze tańczy i obie te rzeczy robi
perfekcyjnie. Jeśli to coś w Waszym stylu, na pewno warto wybrać się na występ
tego artysty.
To był (mój 10!) Open’er – nie było pełnej
relacji, macie więc skrót. Trochę się boję, że ta formuła się już dla mnie
kończy i smutno mi z tego powodu.
Najlepsze zachody słońca - zawsze w Babich Dołach. |
Tegoroczny Gdańsk Dźwiga Muzę niczym mnie nie
zaskoczył, jednak wciąż uważam, że to świetna propozycja i ważny punkt
koncertowy na mapie Trójmiasta.
Bardzo czekałam na występ Judas Priest, ale…
Wciąż jestem zdania, że Kostrzyn nad Odrą nie sprawdza się zwykle przy ciężkich
brzmieniach. Nie porwało.
Porwał mnie za to (tradycyjnie już) koncert
Nocnego Kochanka. Oni są stworzeni na Woodstock. Do tego poznałam przemiłych
ludzi, z którymi bawiłam się maksymalnie dobrze.
Roger Waters – pełen emocji, protestów
politycznych, pięknych przekazów o miłości i oczywiście genialnej muzyki
występ. Waters ciągle w formie, nie wiem, jak muzycy to robią, ale chcę być tak
pełna życia i sprawna, jak dorosnę. No i bardzo ważna informacja – zobaczyłam
na żywo latającą świnię, moje życie jest spełnione.
Męskie Granie, coś, co każdy fan polskiej
muzyki powinien przeżyć, chociaż raz. Początek
zdecydowanie królował w 2018, a ja po raz kolejny zakochałam się w obyciu
scenicznym Kasi Nosowskiej.
Ku mojej rozpaczy Czad Festival został
odwołany. Przeżywałam to, chociaż prawdopodobnie i tak nie mogłabym pojechać.
Festiwalu, proszę – wróć!
We wrześniu zdarzyło się coś, czego
spełnienia w ogóle nie brałam pod uwagę. Byłam na koncercie Jeffa Lynne’a w
Wiedniu. I… tak. Wciąż nie wierzę, że się udało, wciąż nie wierzę, że to było
naprawdę. A było, mam świadków. Wpis – w swoim czasie.
Jack White, który mnie rozczarował. Było
krótko i bez wow, którego bardzo
potrzebowałam. Mam wpis – i, tak – wiem, że jestem mistrzynią niedodawania
gotowych tekstów.
Idealne zakończenie pięknego koncertowego
roku – Paul McCartney w Krakowie. Zgadnijcie, co? Owszem, tekst czeka na moim
dysku na swoje 5 minut. Ale uwaga: spoiler. Było perfekcyjnie.
Ku Klux Granie...? |
Starałam się streszczać, naprawdę, więc
pominęłam trochę mniejszych występów. To był naprawdę cudowny rok pod względem
koncertowym. Proszę o więcej, chociaż wiem, że coś takiego nieprędko się
powtórzy. W pewnym sensie widziałam na żywo każdy z moich najważniejszych
zespołów – była namiastka The Beatles, Electric Light Orchestra i Pink Floyd.
Queen widziałam w kinie, więc chyba też się liczy?
Na sam koniec – dwa smutne fakty, które
zapamiętałam najbardziej. Pierwszym jest śmierć Kory. Nie potrafię powiedzieć,
czy ją lubiłam, czy nie, ale bardzo ceniłam, jako artystkę. Ogromna strata.
Drugi fakt, który zaskoczył mnie pod koniec
roku – zakończenie działalności zespołu Domowe Melodie. Była to grupa niezwykła
pod każdym względem. Choć tworzyli kameralną muzykę, udało im się (zupełnie
niechcący) trafić do szerszego grona odbiorców. Skąd więc taka decyzja? Nie mam
pojęcia, ale wiem, że będę tęsknić.
Co wydarzy się w 2019? Nie wiem, ale
liczę na same piękne przeżycia muzyczne.
Zostań ze mną na dłużej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz