03:50

Jeszcze więcej deszczu, wiele hałasu o nic i nowoczesny feminizm – Open’er, dzień 3.

Dzień trzeci tegorocznego Open’era sprawiał wrażenie najmniej interesującego. I faktycznie, okazał się najsłabszy, ale prawda jest taka, że pokonały nas warunki pogodowe i na niektóre ciekawe koncerty zwyczajnie nie dotarliśmy.



Zaczęło się od spotkania z Zuzą (w tym roku się udało!). Zwykle latam między scenami jak głupia i często brakuje mi momentu, żeby się z kimś spotkać i chwilę pogadać. Z Zuzą tym razem wyszło (przy okazji pozdrawiam i polecam jej bloga Totalnie Kulturalnie), z Justyną niestety nie, za co przepraszam jeszcze raz. Padające deszcze i telefony nie ułatwiały sytuacji. Cóż, życie.

Koncerty na dużej scenie otworzył zespół The Dumplings z orkiestrą. Mimo mojej ogromnej sympatii do ich twórczości studyjnej koncert mnie nie przekonał. Pogarszająca się pogoda, aż błagała o solidną dawkę pozytywnej energii, a występ był dość smętny... Trochę rozczarowani pobiegliśmy do namiotu.

Tam czekała już na nas Daria Zawiałow. Czekałam na ten występ, bo wciąż nie potrafiłam się określić, co do jej debiutanckiego albumu. Pamiętam Darię z różnych talent show, zawsze czekałam na jej występy i byłam ciekawa, jak potoczy się jej kariera. Bo, że się potoczy, nie miałam wątpliwości. Jest... w porządku. Chociaż mam wrażenie, że daleko jej do osiągnięcia finalnego brzmienia. Zespoły poszukują, zmieniają się, co jest naturalne w sztuce i życiu, ale tutaj... Za dużo rzeczy mi nie gra. Lubię wokal Darii, ale mam poczucie, że się miota, patrząc na nią i słuchając jej, nie wiem, kim jest. Trochę tu Meli Koteluk, Brodki i kilku innych wokalistek. Niby jest nieźle, ale... za dużo ale. Patrząc na Darię na scenie, bardziej absorbowały mnie jej włosy, które żyły własnym życiem, niż ona sama. Przez chwilę towarzyszył jej Krzysiek Zalewski, który obskoczył chyba w tym roku najwięcej open’erowych koncertów, jako muzyk. Poczynania Darii będę dalej śledzić, chociaż, póki co, zbyt wiele niespójności.



Deszcz padał w najlepsze, więc znów biegiem przenieśliśmy się na Alter Stage, która na szczęście też od kilku lat jest zadaszona. Tam grał Ralph Kaminski, czyli kolejne dziecko telewizji. On, w przeciwieństwie do Darii, wie, co robi, bez żadnych ‘ale’. Niesamowita atmosfera, piękna muzyka i poruszające teksty. Liczyłam na to, że będzie miło, ale koncert przerósł moje oczekiwania. Wszystkie dźwięki i emocje były na swoim miejscu. Sam Ralph, chociaż specyficzny, okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem. Widać, że ma już wierne grono fanów, z którymi potrafi złapać dobry kontakt. Liczę na to, że zobaczę jego występy na żywo jeszcze nie raz.




Chwila przerwy na muzeum i wystawę Chuliganki. Może powinnam zobaczyć tę wystawę z kuratorem, żeby w pełni ją docenić, może ktoś powinien stać nade mną i tłumaczyć mi to, co widziałam. Może. Musiałam jednak zdać się na siebie i wybaczcie, ale totalnie tego nie kupuję. Dlaczego?

Współczesna sztuka jest dla mnie trudnym tematem i mimo tego, że jestem kulturoznawcą z wykształcenia i natury, zwykle nie rozumiem tego tworu. Ja wiem, że to nie musi być estetyczne, konkretne ani w ogóle żadne, ale czasami jak oglądam nowoczesne wystawy, pukam się po głowie (od razu przychodzi mi na myśl instalacja, którą widziałam kilka lat temu – bardzo przypominała bałagan na moim biurku, tylko składała się z mniejszej liczby elementów).

Na wystawie się nie uśmiechałam...

Tutaj temat był jeszcze bardziej delikatny, bo dotyczył kobiet, ich praw i samoakceptacji. Wizualizacja feminizmu, można rzec. Girl power. Też powinnam być za, ale jak stamtąd wyszłam, powiedziałam mojemu bratu, że nie o taki feminizm walczyłam. Kto mnie dobrze zna, ten wie, że jestem za tym, żeby ludzie niezależnie od płci, narodowości, wyznania, orientacji i wszystkich innych zmiennych mieli jak najwięcej praw. Nie lubię stereotypów i zawsze, jak ktoś uogólnia i wrzuca – na przykład feministkom, staram się sprowadzać taką osobę na ziemię. Ale... Jeszcze bardziej niż stereotypy, denerwuje mnie dorabianie ideologii do czegoś, co jest bez sensu. Przykłady z wystawy? Dziewczyna na zdjęciu, siedząca przed lustrem, bez majtek z rozkraczonymi nogami (#walkaosamoakceptację). Babka, która twerkuje, ok, nie mam nic do ekspresji ruchowej. Ale jak słyszę, że twerk jest wysoką formą duchowości, robi mi się słabo. A kiedy twerkujesz i rzucają się na ciebie napaleni faceci, przeczekaj, zrozumieją swój błąd, nawet jeśli się o ciebie ocierają, rób swoje. Najważniejsze jest to, czym twerk jest dla ciebie, inni nie muszą rozumieć. I mój hit – dziewczyna sikająca na środku ulicy w spodnie, żeby pokazać, jak to kobiety mają trudno, bo muszą się obnażać, żeby się wysikać. Sorry, ale nie spotkałam jeszcze żadnego mężczyzny, który sika, bez rozpięcia rozporka. Nie obejrzałam wszystkich projekcji, bo zwyczajnie miałam dosyć. I wybaczcie słowa, ale większość tych, które obejrzałam, było pierdoleniem bez sensu. Raczej gorzej, bo wszędzie były wyjaśnienia, co autor miał na myśli. I właśnie w tym jednym, jedynym momencie zrozumiałam hejt na feminizm. No bo wybaczcie, jak poważnie traktować kogoś, kto lata nago, twierdząc, że robi to w imię wyższych racji? Ja jakoś nie potrafię. Z wystawy najlepiej wspominam fontannę zrobioną z torebki. Pewnie też oznaczała coś głębokiego, na szczęście nie dowiedziałam się co. Ufff.

Chwila oddechu, po zetknięciu ze sztuką i koncert Prophets of Rage. Super grupa w super formie. Gdyby nie fakt, że byłam przemarznięta i przemoczona, bawiłabym się znacznie lepiej. Ogromny szacunek za minutę ciszy dla Chrisa Cornella i instrumentalną wersję Like a Stone Audioslave. Trochę żałuję, że nie zostaliśmy do końca, bo przegapiliśmy największe hity Rage Against the Machine, ale zwyczajnie pokonała nas pogoda.



A w namiocie swój koncert rozpoczynała Brodka. Chciałabym się teraz rozpłynąć nad tym, jak było cudownie, ale nie mogę. Tym razem przegrałam z lokalizacją – nie dosyć, że stałam po kostki w błocie, to centralnie na trasie przelotowej. Ludzie pielgrzymkowali przez cały koncert, jedni w stronę sceny, inni w przeciwną, przerąbane tak czy inaczej. A Brodka... Zaskakuje swoimi koncertami, tak jak zaskoczyła fryzurą. Jest to intrygujące, ale chyba nie do końca dla mnie, podobnie, jak jej ostatnia płyta. Na scenie Brodce, jak zazwyczaj, towarzyszył Zalewski, człowiek orkiestra. Najlepszym momentem koncertu okazała się Granda w około punkowej aranżacji. Czad.




I to już prawie koniec dnia trzeciego. Zobaczyliśmy trochę The Weekend, ale przemoczenie, przemęczenie, przemarznięcie i kilka innych ‘prze’ sprawiły, że zebraliśmy się do domu. Trochę mi szkoda koncertów Warpaint i Bisza/Radexa, ale nie zawsze można mieć wszystko. Poza tym musiałam porządnie naładować swój akumulator na dzień czwarty, ale o tym w kolejnym wpisie.

Pożywna kolacja w SKM.


Więcej wpisów o Open'erze: dzień pierwszydzień drugi i dzień czwarty.


Zostań ze mną na dłużej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Skrzypek z poddasza , Blogger