Przybyłam, odpaliłam,
obejrzałam. Zderzyłam się z fenomenem i jestem na bieżąco. Czy było warto?
Dlaczego serial Squid game zyskał aż
taką popularność?
FENOMEN POPULARNOŚCI
Tytuł Squid Game docierał do mnie zewsząd. I wyjątkowo, wcale nie ze strony internetu, która na co dzień omawia kulturę – obrazki, komentarze, ostrzeżenia… W krótkim czasie bardzo różne środowiska zaczęły nawiązywać do serialu, który chwilę wcześniej nie był nikomu znany. Zarówno intensywne zabiegi promocyjne, jak i nadmierna popularność filmu/gry/książki/artysty są czymś, co na wstępie mnie zniechęca. Nie lubię presji kulturalnej, bo (chociaż nie chcę) uprzedzam się przez to do danego tworu i bardzo trudno mi się przełamać, żeby zapoznać się z nim, mając otwarty umysł. Zawsze ciekawi mnie też, czy po dłuższym czasie dana treść będzie wciąż tematem budzącym zainteresowanie, czy wszyscy zapomną, o co chodziło. Presji Squid Game jednak uległam szybciej… dlaczego?
KLASYCZNA OPOWIEŚĆ W
NOWEJ FORMIE
Squid
game
jest niczym innym, niż znaną od zawsze historią o dobru, złu, moralności,
zasadach etycznych i ludzkiej przyzwoitości. Element gier, rywalizacji i szansy
na wielką wygraną, tylko podkręcają stawkę.
Czy ktoś nie słyszał
jeszcze o Igrzyskach Śmierci, gdzie
elementy telewizyjnego show łączyły się z walką o przetrwanie? W serii Suzanne
Collins można dostrzec inspiracje konwencją wykorzystaną w wydanym wcześniej
japońskim Battle Royal z 1999 roku
(książka została wznowiona w Polsce w 2021 roku nakładem wydawnictwa Waneko).
Oczywiście nie są to jedyne tropy, chcę tylko zaznaczyć, że mimo upływu czasu
historie oparte na prostej konwencji, której podstawą są walka o przetrwanie i
rywalizacja, mają się dobrze od dawna i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić.
W podstawy przepisu na
sukces założenia Squid Game wpisują się
więc doskonale. Nie będę ukrywać, że sama też dałam się złapać na ten haczyk i
zarys fabuły (choć nie obiecywał niczego wyjątkowego) zachęcił mnie do seansu.
Poznajemy grupę
tonących w długach ludzi, którzy otrzymują niepowtarzalną szansę na wygranie
ogromnej sumy, mającej szansę rozwiązać ich finansowe problemy i dać
perspektywę na zupełnie nowe życie. Oczywiście, jak to zwykle bywa, nie ma niczego za darmo…
GRA O WIĘCEJ NIŻ WSZYSTKO
Gdy myślę o
najważniejszych elementach fabuły Squid
game, przypomina mi się trop znany od zarania ludzkości – pakt z
diabłem. Choć nie występuje on w serialu dosłownie, symbolicznym momentem
decydującym o zaprzedaniu duszy jest chwila wciśnięcia przycisku, który ma
wyrazić chęć lub rezygnację z udziału w dalszej grze. Wszyscy znają już zasady,
wiedzą, że choć potencjalna wygrana jest ogromna, przegraną można przypłacić
życiem.
Czy kogoś to zniechęca?
Początkowo zdania są podzielone, jednak szybko okazuje się, że możliwość
wygranej, przysłania konsekwencje ewentualnej porażki. Stare nędzne życie w
długach kontra nowy początek. Propozycja nie do odrzucenia czy pułapka bez
wyjścia?
Ostatecznie gra toczy
się nie tylko o życie – lepiej
kierować się tym, co się bardziej opłaca czy tym, co wydaje nam się słuszne?
Walczyć o siebie za wszelką cenę czy grać drużynowo? Pomóc potrzebującej osobie
czy myśleć wyłącznie o własnych korzyściach? Stawką jest więc konfrontacja z
własnymi słabościami i walka o wartość ostateczną, jaką jest człowieczeństwo.
ELEMENTY TWORZĄCE
SERIALOWĄ RZECZYWISTOŚĆ
Pastelowe, przypominające dziecięce place zabaw elementy kontrastują z zabijanymi przegranymi, co
zwiększa absurdalność gry i podkreśla makabryczność sytuacji. Rozgrywki
nawiązujące do niewinnych zabaw z dzieciństwa, momentalnie zamieniają się w
krwawą jatkę.
Gracze zostają
sprowadzeni do numerów, które im przydzielono – podobnie jak w obozach zagłady
przestaje się liczyć, kto jest kim, jak się nazywa i jaką ma przeszłość. Tutaj w
końcu panują sprawiedliwość i równość
– każdy może zginąć w dowolnym momencie.
Anonimowi są także
pilnujący i zabijający graczy strażnicy oraz grupa VIP-ów czerpiąca przyjemność
z oglądania rozgrywek. Nie wiadomo również, kto stoi za organizacją
przedsięwzięcia i dlaczego w ogóle zaczęto je organizować…
JEST CIEKAWIE, ALE…
MOJA PRSPEKTYWA
Jak już wiecie, do Squid game podchodziłam sceptycznie.
Oglądając pierwsze trzy odcinki, byłam zaciekawiona, ale umiarkowanie
zaangażowana. Czwarty powoli zaczął mnie do siebie przekonywać, za najlepsze
odcinki uważam szósty i siódmy – gdyby cały sezon trzymał w napięciu jak one,
byłabym zachwycona. W moim odczuciu produkcja jest pod tym względem bardzo
nierówna. Momentami byłam znużona, bo chociaż dzieje się tam dużo historia
okazała się dla mnie zbyt… przewidywalna.
Oglądam i czytam sporo,
więc opowieści takie jak ta, oparte na sprawdzonych schematach są dla mnie
bardzo łatwe do rozszyfrowania. Przewidziałam większość kolejnych wydarzeń,
domyśliłam się kto i kiedy umrze, bardzo szybko odgadłam tożsamość brata
policjanta. Przewidywalność nie przeszkadza mi, jeśli bohaterowie i tło są
bardziej złożone, tu natomiast zabrakło mi czegoś więcej, tej wartości dodanej,
która sprawiłaby, że zamiast myśleć tylko o tym, że całkiem dobrze mi się
ogląda, wyłączyłabym się od świata zewnętrznego i myślała wyłącznie o tym, jaki
dobry serial poznaję. Niestety nie było
wow.
Myślę, że większe
zaangażowanie emocjonalne widzów można było zdobyć, opisując szerzej przeszłość
postaci. Owszem, wiele informacji się pojawia, ale moim zdaniem za późno, bo
emocjonalną więź z bohaterami warto byłoby budować od pierwszego odcinka.
Chociaż szybko można się zorientować, która grupa jest słabsza i łagodniejsza,
a która bardziej bezwzględna i cyniczna to jednak wciąż za mało, żeby przekonać
do siebie odbiorcę.
Niby od początku jasne
jest, że losy gracza 456 będą stanowiły oś historii (swoją drogą ten numer
brzmi jak fragment dziecięcej wyliczanki), jednak hmm… wciąż do końca nie
jestem pewna, dlaczego akurat jemu powinniśmy kibicować.
Ewidentnie jest to
bohater, którego życie potoczyło się w niekoniecznie wymarzonym kierunku, co wzbudza
żal. Jednak o wiele większy żal odczuwałam na myśl o jego córeczce – choć
ciągle miała ona resztki nadziei, była zmęczona i rozczarowana
relacją z biologicznym ojcem, który nawet w dniu jej urodzin nie potrafił
poświęcić jej wystarczającej uwagi.
Śledziłam więc losy
uczestnika 456 i byłam przekonana, że przetrwa on do końca, ale, czy to jemu
kibicowałam najbardziej? Doceniałam jego ludzką postawę w wielu skrajnie trudnych
sytuacjach, natomiast miałam poczucie, że swoją altruistycznym zachowaniem
próbuje nadrabiać to, co zawalił w codziennym życiu, poza grą. A tego przecież
nadrobić się nie da.
Dość skrajne uczucia
wywoływał u mnie starszy pan, czyli zawodnik 001. Po pierwszej grze patrzyłam
na niego jak na osobę szaloną, która zupełnie nie wie, co się dzieje i po prostu
cieszy się z zabawy. Zaskakiwała jego przenikliwość i dobrze opracowana
strategia podczas gry w przeciąganie liny. Resztę czasu mu współczułam –
umierający starszy człowiek, zamiast spędzać ostatnie chwile z bliskimi, toczy
walkę na śmierć i życie. W imię czego, zwłaszcza przy tak niewielkich szansach na
zwycięstwo?
No i zawodniczka 067 –
moja faworytka. Chociaż na początku nie byłam pewna jej intencji, z czasem
zyskałam poczucie, że to właśnie ona spośród pierwszoplanowych postaci powinna zwyciężyć.
Dołączając do gry, marzyła wyłącznie o lepszej przyszłości dla brata, mamy i
siebie.
Gracz z Pakistanu to
postać chyba najbardziej chwytająca za serce – od początku do końca mający
czyste intencje, wierzący w innych i innym. Ciekawą postacią jest również mocno
doświadczona przez życie dziewczyna (240), której luz jest zasłoną dymną przed
pokazaniem bólu, który w sobie nosi.
218, którego trudno było
polubić, ale jeszcze trudniej zrozumieć. Skoro podobno skończył prestiżowe
studia, dlaczego narobił sobie tak ogromnych długów? Jaka jest historia
postaci, która udając człowieka sukcesu, w rzeczywistości znajduje się na dnie
finansowym i moralnym? Być może te niejasności w przypadku tej postaci (jak i
456) mają zostawić furtkę do kolejnego sezonu.
Finał w wieżowcu i zwrot akcji, który nastąpił, były dla mnie zaskoczeniem. Nie miałam pojęcia, co 456 tam zastanie i faktycznie ta scena okazała się niespodziewana i zmieniła moje postrzeganie wielu wcześniejszych wydarzeń.
(UWAGA SPOILERY
DOTYCZĄCE FINAŁU)
Spotkałam się z teorią,
że 001 i 456 mogą być spokrewnieni, sama też się nad tym zastanawiałam. Pierwszy
raz podczas sceny z rozdawaniem mleka, drugi w czasie finałowego spotkania. Czy
są oni ojcem i synem? Myślę, że to kolejny wątek, który mógłby zostać rozwinięty
w następnym sezonie.
Narracja w odcinku
finałowym niestety zupełnie kuleje, zwłaszcza w jego drugiej połowie. Sezon ma
tyle zakończeń, że nie wiadomo, które wybrać. Finał historii 456 utwierdza mnie
w przekonaniu, że bohater po prostu nie był gotowy na zmiany. Owszem, wiele
przeszedł podczas gry, ale po powrocie do codziennego życia zmieniło się tylko tyle,
że zrobił parę dobrych uczynków (znów mam wrażenie, że głównie po to, żeby
zagłuszyć swoje poczucie winy), przeszedł metamorfozę wyglądu i stylu, ale zamiast
skupić się na tym, co najważniejsze – odbudować zaufanie córki i poświęcić jej
czas, znów w pewnym sensie wraca do gry.
Nie wiem, co twórcy serialu planują dalej, ale ja nie wiążę nadziei z dalszymi
przemianami 456. Chyba że nagle dowiemy się czegoś ważnego o jego przeszłości
i wszystko zacznie składać się w inną całość. Wątpię w to, ale kto wie?
(KONIEC SPOILERÓW)
Czy żałuję seansu Squid Game? Nie, bo każdy z tekstów
kultury wnosi coś nowego do postrzegania przeze mnie kultury i rzeczywistości.
Czy trafi na listę moich ulubionych i najważniejszych? Też nie, chociaż jestem
pewna, że zostanie w mojej pamięci. Spędziłam parę godzin z koreańskim
serialem, który zainteresował wiele osób na świecie i jestem przekonana, że
pojawi się w licznych rankingach. Nieistotne czy będą to listy
z najgorszymi czy najlepszymi produkcjami. Jego wartość leży pewnie gdzieś pośrodku, nieistotne. Najważniejsze, że wszyscy dali się wciągnąć do gry…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz