Czasem
jest tak, że wchodzisz na przypadkowego bloga i czytasz przypadkowy komentarz.
Jest to komentarz z cyklu niezbyt miłych, ale zawierający serialową
rekomendację. Rekomendację napisaną tak, że jesteś przekonana, że to coś dla
Ciebie i musisz to obejrzeć natychmiast. Przynajmniej tak było w przypadku moim
i After life.
Tony
niedawno stracił żonę i zupełnie nie radzi sobie z zaakceptowaniem tego, jak
obecnie wygląda jego codzienność. Ma lekceważący stosunek do świata i ludzi, na
każdym kroku deklaruje chęć samobójstwa. Czy uda się mu ułożyć życie na nowo?
Muszę
zaznaczyć, że jeżeli przeżywacie niedawną śmierć kogoś bliskiego, rozstanie
albo macie depresje lub ciężkie zaburzenia nastroju, to przełóżcie seans na
inny termin. Mimo dobrego przekazu i pozytywnego wydźwięku, myślę, że wrażliwi
na te tematy widzowie mogą źle znieść pewne wątki tej produkcji.
Jest
to jedna z takich historii, które pokochacie albo znienawidzicie od pierwszych
minut. Ja zdecydowanie znajduję się w tej pierwszej grupie, bo słodko-gorzki
klimat opowieści, jest jedną z rzeczy, które kocham najbardziej. W tej samej
minucie możecie się głośno śmiać i jeszcze głośniej płakać – dramaty są tu
okraszone, specyficzną, często czarną, ale dużą dawką humoru. Humoru, który też
na pewno nie trafi do każdego, ale jeśli już trafi, to ten serial jest Wasz.
Mimo
tego, że jest to produkcja bardzo krótka (pierwszy sezon, to 6 odcinków,
trwających niespełna po pół godziny) wątków i interesujących bohaterów, z
potencjałem na dalszy rozwój postaci, pojawia się naprawdę sporo. Zaczynając od
Tony’ego – mocno dotkniętego przez stratę bohatera, przez jego psa, który też
ma wspaniałą rolę do odegrania (i w sensie filmowym, i symbolicznym wydźwięku
historii), pojawiają się też tracący pamięć ojciec, terapeuta, który zupełnie
nie angażuje się w przeprowadzaną terapię, prostytutka z dobrym sercem,
oderwany od rzeczywistości listonosz, twardo stąpający po ziemi szwagier
głównego bohatera czy nowo zatrudniona dziennikarka, z bardzo pozytywnym
nastawieniem do niezbyt prestiżowej pracy. Postaci przewija się tu wiele, każda jest wyrazista, każda jest jakaś, każda odgrywa istotną dla historii rolę.
Ricky
Gervais słynie z poczucia humoru bez tabu, w którym nie zważa na to, czy się
komuś naraża. Tutaj – owszem, też tak jest. Bohater przez niego odgrywany mówi,
co myśli i widzi rzeczywistość w maksymalnie czarnych odcieniach. Jednak to
wszystko ma swoje uzasadnienie, a w ostatecznym rozrachunku prowadzi widzów do
pięknego finału i pokrzepiającej puenty.
Dla
mnie to historia o tym, że niezależenie od różnic każdy człowiek ma wartość i
wnosi coś do świata. O tym, że choć życie bywa cholernie trudne, każdą tragedię
można w końcu przekuć na coś dobrego. To też opowieść o tym, żeby doceniać życie,
niezależnie od tego, co nam przynosi.
Podobno
ma powstać drugi sezon i początkowo miałam mieszane uczucia, co do tego
pomysłu. Z jednej strony produkcja mogłaby się skończyć po pierwszym,
bo to, co powinno, zostało domknięte. Jednak wciąż pozostaje spory margines na
rozwój poszczególnych bohaterów, a naprawdę w każdym z wątków pobocznych jest
potencjał na świetną historię. Mam nadzieję, że kontynuacja nie zawiedzie.
After life mnie poruszyło,
rozbawiło, dało do myślenia i najzwyczajniej w świecie trafiło w mój gust, bo
to produkcja z tych, które cenię najbardziej. Początkowo kojarzyło mi się z Kidding, ale nie. Mylę, że tamta
historia była jednak o wiele bardziej ponura w swoim wydźwięku. Chociaż nie
wykluczam, że jeśli polubiliście Kidding,
spodoba się Wam również After life.
Ten
mini serial trwa zaledwie 3 godziny, więc jeśli macie ochotę na skrajne emocje,
trudne tematy i świetnie wykreowane postaci, to polecam wieczór z tą opowieścią.
Jeśli poruszają Was podobne historie, co mnie, nie będziecie żałować. Ja już
myślę o tym, żeby przeżyć to wszystko ponownie. Serial możecie obejrzeć na Netflixsie.
Zostań ze mną na dłużej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz