16:32

Intensywny początek lata, spotkanie Tymczasa i filmowe olśnienie – miesiąc w pigułce #6


Upalny, zwariowany i intensywny. Taki był tegoroczny czerwiec. Cóż ciekawego się wydarzyło?




Niestety mam poczucie, że niewiele się działo w moim życiu kulturalnym. Tak, było duże roboty i niewiele czasu, bo… jak zwykle o tej porze roku pomagam Mamie z przeróżnymi sprawami związanymi z końcem roku szkolnego. Mamy swój system, mamy swoje przyzwyczajenia i wiele z tego dzieje się automatycznie. Niestety jest czasochłonne, a dodatkowo papiergologii jest w szkole coraz więcej, dlatego kilka nocek spędziłam na różnych absurdalnych czynnościach z tym związanych. Serio, jeśli pragniecie zostać nauczycielami, zastanówcie się dwa razy. To może być niesamowita przygoda, ale nie jestem przekonana o jej opłacalności. Nietylko tej finansowej.

W czerwcu niewiele przeczytałam i chociaż każda z pozycji była interesująca, nie mam poczucia, że chciałabym je Wam jakoś szczególnie polecać. Więcej dowiecie się niebawem w ostatnio przeczytanych, które pojawią się na moim kanale za jakiś czas.

Pod koniec miesiąca miałam okazję fotografować 25-lecie małżeństwa bliskich mi osób i… Byłam zaskoczona, jak dobrze mi się tam pracowało. Zawsze obawiałam się fotografii w kościołach, zwłaszcza tej ślubnej, bo jednak odpowiedzialność jest bardzo duża – coś się nie uda, sprzęt nawali, nie złapiesz w kadrze ważnego momentu i… dupa. Na szczęście była to rocznica, nie ślub, ale mimo wszystko myślę, że całkiem dobrze to wyszło. I chociaż nie chcę być fotografem na pełen etat, znam też ograniczenia mojego sprzętu, to myślę, że jakieś drobne zlecenia mogłabym łapać od czasu do czasu. Niekoniecznie śluby, ale wydarzenia mniejszej rangi… Dlaczego nie?




Macie czasem tak, że w jednej chwili coś powiecie albo pomyślicie i natychmiast dostajecie to od świata? Rzadko trafiam na takie zbiegi okoliczności, ale ostatnio miałam ich kilka. Np. wtedy, kiedy jechałam pociągiem, było strasznie gorąco i żałowałam, że zapomniałam gumki do włosów. Pomyślałam, że mogłabym jakąś znaleźć, a po chwili zauważyłam, że gumka leży pod moim fotelem. Nie użyłam jej, ale i tak zrobiło mi się dziwnie miło. Najzabawniejszą sytuacją była jednak ta, kiedy poszliśmy z moim Bratem na spacer i zapytałam, czy będziemy mieć kiedyś razem psa. Nie minęło 5 minut, pies wyrósł spod ziemi, trącił mnie nosem w nogę i tym samym zadeklarował, że postanowił dołączyć do naszego marszu. Kochany, posłuszny, uważny i spokojny. Cudowny zwierzak. Dostał ode mnie robocze imię Tymczas. Już planowałam, jak go przemycić do domu, ale niestety – pod koniec wędrówki poznał inne psy i postanowił zostać z nimi. Jestem ciekawa, jaka jest jego historia, bo miał obrożę i wyglądał na zadbanego. Nie wiem, czy komuś nie zginął, ale przeszukałam wszystkie trójmiejskie grupy z zaginionymi zwierzakami i nikt naszego Tymczasa nie szukał. Mam nadzieję, że jednak bezpiecznie wrócił do domu, i że jeszcze kiedyś go spotkamy.





Przechodząc do bardziej kulturalnych tematów – w czerwcu pojawiłam się na dwóch nietypowych koncertach. Pierwszym, był koncert dyplomowy Jagody Wojciechowskiej, mojej kumpelki z czasów liceum. Bardzo emocjonująca i piękna uroczystość. Później miałam mnóstwo specyficznych i trudnych przemyśleń, ale jednak zachowam je dla siebie.



Drugim koncertem był występ Queen Symfonicznie w wykonaniu orkiestry i chóru Alla Vienna w Operze Leśnej. Nie miałam żadnych oczekiwań, co do tego występu, a jednak w dużym stopniu mnie rozczarował. W trakcie pierwszej połowy miałam poczucie, że lepiej byłoby, gdyby koncert był czysto symfoniczny. Warstwa instrumentalna była ciekawie rozpisana i bardzo dobrze się jej słuchało, brzmienie chóru natomiast pozostawiało wiele do życzenia. Miałam wrażenie, że wokaliści śpiewają na 40% swoich możliwości i zupełnie nie interpretują głosowo piosenek. Gdyby nie fakt, że 3 lata należałam do chóru, pomyślałabym, że to ich wina, a tak wiem, że w 80% sukces chóru zależy od dyrygenta, bądź innej osoby odpowiedzialnej za kształt całości. Druga część była już o wiele ciekawsza, pojawił się wokalista grający Freddiego, a scena w końcu ożyła. Ostatecznie nie było więc źle, jednak, czy polecam to wydarzenie fanom Queen? Niekoniecznie. Lepiej zainwestujcie w bilety na koncerty Studia Accantus.



Na koniec zostawiłam najważniejsze wydarzenie czerwca i jedno z ważniejszych dla mnie doświadczeń kulturalno-filmowych od bardzo, bardzo dawna. Po dosyć wyczerpującym psychicznie tygodniu, poszłam spontanicznie do kina i chociaż zupełnie się tego nie spodziewałam, zostałam totalnie oczarowana. Choć między moim życiem a historią Eltona Johna raczej nie ma zbyt wielu podobieństw (w ogóle jakieś są?), to Rocketman tak bardzo trafił do moich emocji i mojego umysłu, że przez długi czas nie mogłam się otrząsnąć. Nawet koncert Eltona nie zadziałał na mnie aż tak bardzo, jak ten film. Chciałabym napisać kiedyś o tym więcej, ale na razie, nie potrafię. Może za jakiś czas, po kolejnym seansie, będę umiała zebrać myśli i emocje i przekuć je w słowa. 




Na koniec podrzucam nowe filmiki z mojego kanału.

Książkowe wspomnienia z dzieciństwa. 



ALFABET BOOK TAG, czyli mnóstwo literackich różności.







Tak właśnie minął czerwiec, tak rozpoczęło się lato. A co Was dobrego ostatnio spotkało?

Zostań ze mną na dłużej :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Skrzypek z poddasza , Blogger