16:19

How wonderful life is while you’re in the word… - Elton John w Krakowie


Mało brakowało, a nie pojechałabym na ten koncert. Tak mało… Na szczęście wszystko skończyło się tak, jak powinno.

Bilety rozeszły się, zanim w ogóle dowiedziałam się, że będą w sprzedaży. Ale! Przecież nie takie rzeczy się robiło i nie takie bilety zdobywało.





Po długich rozważaniach i reaserchu wytypowałam odpowiednią ofertę. Kulisy! Konto na OLX od pewnego czasu może być połączone z Facebookiem. Postanowiłam więc dokładnie przeanalizować, kim jest i czy można ufać człowiekowi, który sprzedawał mój potencjalny bilet. Niezły gust muzyczny i filmowy, zainteresowania artystyczne i fotograficzne plus poparcie dla strajku nauczycieli – właśnie te informacje sprawiły, że zdecydowałam się zaufać temu panu. Opłaciło się, choć o przygodach z gdańskim oddziałem DHL będę mogła niedługo napisać książkę. Jeśli tylko macie inne opcje kurierskie – korzystajcie, bo dziwne rzeczy mogą się stać z Waszymi paczkami.

Pozostając w temacie biletów – nie mam pojęcia, co Eventim ma na celu wypuszczając dodatkowe pule w ostatniej chwili. Dla niezorientowanych – nadprogramowe bilety pojawiły się w sprzedaży dwa tygodnie przed koncertem, a także dwie godziny przed (!) Szok. Dziwi mnie, że mimo to, niektórzy nie dostali się na koncert. A wolne miejsca widziałam (np. to obok mnie).

Nie rozumiem również idei koncertów, na których na płycie są miejsca siedzące. Organizator bał się, że nie zapełni hali? Wcześniej myślałam, że może to życzenie samego artysty, ale sprawdziłam – w różnych państwach przyjęto różną taktykę. Jest to o tyle słabe, że wielu ludzi rwie się do tańca, zwłaszcza że przebojowych piosenek Elton napisał sporo. A tu nic, bo na migracje nie było szans. Może nie powinnam się czepiać, bo i tak siedziałam na trybunach, ale... nie rozumiem. Nie lubię nie rozumieć.

Tutaj zarzucę jeszcze jedną super wskazówkę praktyczną – nie stawajcie w długiej kolejce do toalety. Jest 99% szans, że parę metrów dalej kolejki nie będzie wcale. Sprawdzone info, polecam.




Po pięknym dniu z Moją Drogą Mamą w Krakowie przyszedł czas na koncert. Żałuję, że nie namówiłam Mamy, bo wiem, że też bawiłaby się bardzo dobrze.

Po wejściu na halę uderzyło mnie to, jak wielu kolorowych ludzi widzę. I bynajmniej nie mam tu na myśli, żadnych rasistowskich podtekstów (choć obcokrajowców wokół było wielu). Mnóstwo osób było poprzebieranych, miało ze sobą świecące w ciemności gadżety, czy inne przykuwające wzrok elementy. W oczy rzucało się także wiele Tęczowych Osób.  Zaczęłam żałować, że nie mam ze sobą nic wyjątkowego, ale… Myślę, że magia i okoliczności tego miejsca sprowadzały się do tego, żeby każdy mógł być taki, jaki jest. Elton na pewno poparłby to stwierdzenie.

Pierwszym, co rzucało się w oczy, była oczywiście scena. Oryginalna, kolorowa, z ogromnym ekranem, na którym wyświetlane były fragmenty teledysków i wizualizacji, ilustrujących dany utwór.

Jak na prawdziwą gwiazdę przystało, Elton rozpoczął swój występ… punktualnie. Ogromny szacunek, bo czasem mam wrażenie, że młode gwiazdki biorą sobie za punkt honoru, żeby się spóźnić.

Występ zaczął utworem Bennie and the Jets, a potem… poszło!



Zanim przejdę do samego Artysty, parę słów o zespole. Jestem totalnie oczarowana – energią, zgraniem, umiejętnościami. Efektu dodaje fakt, że średnia wiekowa na scenie wynosiła około 70 lat… Kiedy na nich patrzyłam, myślałam, że chcę być stara w taki sposób. Moją uwagę najbardziej przykuł Ray Cooper – wymiatał na bębnach tak, że nie mogłam oderwać wzroku.

Sam Elton… Co tu dużo mówić – jest pogromcą fortepianu. Nie ma się co dziwić – w końcu gra od dziecka. Nie zmienia to faktu, że jego relacja z fortepianem jest niesamowita.

Jeśli chodzi o wokal – to już kwestia gustu. Nie ma wielkiego głosu, a jego barwa jest specyficzna. Ja ją lubię.

Muzyka Eltona jest dla mnie kwintesencją dzieciństwa. Tak wiele utworów kojarzy mi się z początkiem życia, że nie macie pojęcia. I nie mam tu na myśli wyłącznie oczywistego soundtracku Króla Lwa, ale całą masę piosenek, którą często słyszałam gdzieś w tle. Chyba najbardziej wyrazistym wspomnieniem jest dla mnie miłość do piosenki Crocodile Rock. Dziwi mnie tylko, że nie mieliśmy żadnej płyty tego muzyka. Mama wspominała coś o kasetach, ale nigdy w życiu ich nie widziałam…

Zawsze zastanawia mnie, kiedy przed koncertem ludzie zapowiadają, jak bardzo będą się wzruszać. Zupełnie tego nie rozumiem, bo nie potrafię planować emocji. Jeśli jednak miałabym obstawiać jakieś momenty wzruszenia, na pierwszym miejscu odstawiłabym piosenkę Rocketman, która w ostatnich miesiącach była ze mną bardzo często. Tymczasem – null – zero emocji. I nie wiem, czy to ze względu na aranżację, czy przez to, że pojawiła się zbyt szybko. Nie zagrało i już.

Totalne wzruszenie poczułam za to przy utworze I’m still standing, czego zupełnie bym się niespodziewana. Niemożliwe? A jednak. Mimo rozrywkowego charakteru melodii pierwszy raz ten tekst trafił do mnie tak mocno (przy okazji – wielki szacunek dla Berniego Taupina, tekściarza Eltona – wiele cudownych linijek wyszło spod jego pióra).     

Od tej piosenki, już do końca występu było bardzo poruszająco. Najbardziej rozdzierającym momentem okazał się jednak ten, kiedy po utworze Goodbye Yellow Brick Road Elton odjechał w stronę ekranu, żeby zniknąć i pożegnać się z polską publicznością na zawsze. 

Podziwiam artystów, który koncertują tak długo, zachowując przy tym świetną kondycję. Jasne, można mówić, że gonią za kasą, ale najczęściej nie są to osoby biedne. Może Elton stara się zabezpieczyć przyszłość finansową swoich synów? Jednak tę pożegnalną trasę odbieram jako oficjalne pożegnanie się z fanami, podziękowanie im i okazanie szacunku.


Wciąż nie umiem w selfie :(


Występ był bardzo dopracowany, muzycy dawali z siebie wszystko, odbiorcy (mimo że w pozycji siedzącej) również angażowali się w to, co się dzieje. Jeśli o coś w tym wszystkim chodzi, to o miłość do muzyki wszystkich zgromadzonych w Tauron Arenie. Dla muzyki warto.

Tauron Arenę oficjalnie mogę uznać za swoje ulubione miejsce koncertowe, Eltona za Artystę, którego naprawdę warto zobaczyć i usłyszeć, a koncert to (prawdopodobnie) dla mnie najważniejsze muzyczne wydarzenie tego roku. Ten majowy wieczór przechodzi do historii, jako najpiękniejszy czas w 2019 roku, jak do tej pory. I wcale nie będę żałować, jeśli za parę miesięcy wciąż będę tak uważać.

Ach, prawie zapomniałam! Dziękuję Panu, który sprzedał mi bilet. Gdyby nie on, nie czytalibyście tego teraz.

Zostań ze mną na dłużej :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Skrzypek z poddasza , Blogger