Macie
czasem tak, że kupujecie parę trampek, piękną parę trampek, która sprawia Wam
ogromną radość? Ja tak miałam. Niestety trampki były używane, więc musiały iść
do pralki. Moja radość trwała więc parę godzin, bo słonecznikowy nadruk prawie
całkiem się sprał. Fajnie, nie? To może pierdoła, ale kiedy szukasz radości w
takich pierdołach, pierdoły mogą cię też dobić. Moje dobre momenty w ostatnich
latach wyglądają właśnie tak. Bardzo ulotnie.
Ale
ok, kwiecień nie był aż taki zły. Dostałam niespodziewaną przesyłkę z konkursu
foto, o którym zdążyłam zapomnieć, byłam na targach pracy i na plaży,
obejrzałam parę seriali i spędziłam Wielkanoc z rodzinką. Działo się.
Ten
konkurs fotograficzny był chyba bardziej promocją ciasta francuskiego, ale i
tak – miło, że coś mi wysłali. Przyszła do mnie torba termiczna i list z
gratulacjami wyróżnienia. Dzięki, dzięki. List nie przetrwał, bo w drodze
powrotnej z poczty do domu niespodziewanie złapała mnie prawdziwa wiosenna
ulewa. Było całkiem przyjemnie, póki nie przemoczyło mi butów. Tak czy inaczej
– oczyszczające doświadczenie.
Wiecie,
co się dzieje w piątkowe wieczory na gdyńskiej plaży? Dzieje się festiwal. Nie
wiem, czy tak jest zawsze, ale trafiłyśmy z Tellą na taki dzień, że można było
się poczuć, jak na festiwalu muzycznym. Wszyscy z alkoholem, w powietrzu opary
ziół wszelakich, w oddali gitary i śpiewające grupki. Luz totalny, coś
pięknego. Muszę sprawdzić, czy to był wyjątek, czy reguła, ale to zdecydowanie
jedno z bardziej błogich popołudni.
Co przywiozłam z targów pracy? Naklejki. To była najbardziej wartościowa rzecz.
No i udało mi się pójść na dwa ciekawe wykłady – Fashionable o blogowaniu i See
Bloggers. W sumie nic odkrywczego, no i szczerze irytowało mnie używanie przez
pana blogera słowa systematyka w znaczeniu systematyczność. I ja rozumiem, że
można się przejęzyczyć i nie wiedzieć, ale kiedy ktoś dziesiąty raz w ciągu
pięciu minut powtarza takie głupoty, to mój radar poprawności językowej się
gotuje. Drugie wystąpienie – tym razem gwiazda dnia, Filip Chajzer. Lubię tego
człowieka. Okazało się, że mamy ze sobą baaaardzo dużo wspólnego i to spotkanie
dodało mi sporo otuchy. Chociaż na chwilę.
W
kwietniu przeczytałam chyba z osiem książek, ale to ta najkrótsza, najbardziej
niepozorna, przykuła moją uwagę najbardziej. Latawiec z betonu Moniki Milewskiej, czyli magiczna opowieść o
gdańskim falowcu. Sięgnęłam po nią właśnie ze względu na moje miasto. Falowiec
plus historia Gdańska plus realizm magiczny, do tego świetny styl autorki i
mamy gotowy przepis bardzo dobrą powieść.
Tegoroczna
gala Fryderyków wywołała u mnie sprzeczne uczucia – i ze względu na przyznane
nagrody i sam kształt uroczystości. Realizacja całości i zachowanie
prowadzących były dla mnie momentami żenujące, ale ok, rozumiem, że ciężko jest
być fajnym na siłę. Cieszę się, że Daria Zawiałow została doceniona, bo chociaż
nie uważam jej albumu za spektakularny, to jest bardzo zdolna i po prostu
należało jej się. Poza tym była takaaaa urocza. Nagroda dla Szprycera Taco to nieporozumienie, ale
sam Taco śmieje się z tych nagród, więc może jurorzy, chcieli dać mu nowy
materiał na utwory. Nagrody dla sióstr Przybysz – super, przemówienie Natalii –
bezcenne. Hołd dla pana Zbyszka Wodeckiego, dobrze, że był, chociaż mam
wrażenie, że realizatorzy chcieli po prostu zaliczyć ten punkt imprezy, żeby
nie było, że nie ma. Żałuję, że nie opisałam tej gali na bieżąco, bo byłoby, co
analizować.
W
kwietniu obejrzałam dwa ciekawe filmy. Pewnie większość osób dawno o nich
słyszała, ja zabrałam się za nie dopiero teraz.
Czerwony żółw
– piękna niema animacja, która opowiada, jakkolwiek głupio to nie brzmi, o
życiu. Świetny soundtrack, poruszająca historia. Bałam się, że będę się nudzić,
ale było wręcz przeciwnie. Są sprawy egzystencjalne, motywy przyrodnicze i
malownicze obrazki. Polecam.
Coś
skrajnie innego, czyli Baby Driver.
Niby prosta historia, ale dobrze skonstruowana, świetnie zmontowana z genialnie
dopasowanym soundrackiem. Szkoda, że nie zdążyłam do kina w zeszłym roku, bo
jednak fajnie byłoby zobaczyć ten film na większym ekranie. No i scena z Brighton Rock Queen – bezcenna, jarałam
się jak głupia.
W
kwietniu zaczęłam się bawić w używanie Netflixa i obejrzałam trzy seriale.
Atypowy
– że nieścisłości, że autyzm tak nie wygląda… Może i nie. Dla mnie to ciepła
historia rodzinna z bohaterami, których można polubić. Liczę na kontynuację.
13 powodów,
czyli jeszcze większe kontrowersje. Pierwowzór literacki poznałam jakoś na
przełomie gimnazjum i liceum, czyli… prawie 10 lat temu? Jakoś tak. Pamiętam,
że w pierwszej chwili, miałam poczucie, że każdy powinien poznać tę historię,
bo temat bezmyślnego znęcania się nad innym był akurat na czasie u mnie w
szkole, ale potem dotarło do mnie, jak niejednoznaczna jest ta opowieść.
Przeczytałam ponownie książkę, obejrzałam serial i wciąż, myślę, że zamysł był
dobry, gorzej z całą resztą. Do tego dodam jeszcze, że mój nastrój jest
ostatnio kiepski, a ten serial dawał mi gratisowe poczucie, że wszystko jest do
dupy. Nie jestem przekonana, czy to tak miało zadziałać.
Co
innego z serialem Everything sucks!.
Tę historię pokochałam całkowicie. Szkoła, klimat lat dziewięćdziesiątych,
wątki muzyczno-filmowe, świetni bohaterowie… Rozpływam się. Scena z
alternatywnym teledyskiem do Wonderwall
– aaaaaaa, cudo. Wiem, że bardzo rzetelnie opisuję to, co widziałam, ale mam
bardzo emocjonalny stosunek do tej produkcji. Polecam osobom, które lubią
rzeczy, o których wspomniałam powyżej. Czekam na kolejny sezon, oby pojawił się
jak najprędzej.
Muzycznie…
Zacznijmy od tego, czego fenomenu nie rozumiem.
Cenię twórczość Taco Hemingwaya, serio. Do pewnego momentu historie, które opowiadał miały sens, a bity Rumaka pięknie je dopełniały. Potem pojawił się Szprycer, którego największą wadą, oprócz nieszczęsnego autotuna, jest pustka semantyczna. Te kawałki są puste, jak puste stało się widocznie życie Filipa.
Wtem,
pojawia się Soma w duecie z panem
Quebo, w którego twórczość nie potrafię się zagłębić. Tytuł obiecuje wiele,
intro mówi coś o edukacji młodych pokoleń. Okeeeej. Nie wiem, co panowie chcą
przekazać młodzieży. Czy ktoś się z tym utożsamia? Nie mam pojęcia, bo nie
każdy jest młodym, bogatym raperem, będącym na fali. Bo o tym w większości są
te teksty. Hajs, hajs, hajs, kiedyś to było, teraz jestem bogaty. No i biedny
Quebo żali się, co trochę, że dziewczyna go zostawiła. Cóż. Da się tego
posłuchać i pewnie czasem będę to robić, ale… ale. Ta produkcja nie przejdzie
do mojej historii.
Coś
z innej bajki, czyli płyty Bitaminy. Nie rozumiem klasyfikowania twórczości tej
grupy, jako rap, ale ok. Są echa reggae, jest alternatywnie. Nie wiem, do kogo
mogłabym porównać ich brzmienie. Wiem, że nostalgiczne teksty, zarówno z Placu zabaw, jak i Kawalerki, bardzo mnie poruszają, oryginalne aranżacje intrygują,
wokal momentami bawi. Ciekawi mnie rozwój grupy, czekam na więcej.
I
w końcu coś, za czym tęsknie. Tak bardzo chcę do Straszęcina! Witek Muzyk
Ulicy. Ciekawy człowiek z ciekawą historią i fają płytą, do której często
wracałam w kwietniu. Lato, wolność i zabawa – tym jest dla mnie muzyka Witka.
Mam nadzieję, że załapię się jeszcze kiedyś na jakiś jego koncert.
Tak
było w kwietniu, te wydarzenia życiowe i kulturalne zapamiętałam najbardziej.
Co przyniesie maj? Okaże się za miesiąc.
Zostań ze mną na dłużej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz