Marzec, jak to zwykle bywa,
okazał się miesiącem trudnym. Nie wiem, dlaczego tak jest – moment przejścia
między zimą i wiosną zawsze taki jest. Dzieje się dużo niespodziewanych i
niepotrzebnych rzeczy, do tego mam urodziny, które też są dla mnie specyficznym
czasem. Tym razem akurat było trochę inaczej…
Urodziny nie były tak ponure, jak
to zwykle bywa, dostałam wiele wyjątkowo trafnych życzeń i… prezent w ludzkiej
postaci. Zupełnie niespodziewanie w moich drzwiach pojawiła się Moja Droga K. –
może fakt, że ktoś niespodziewanie przychodzi do mnie z życzeniami w dniu
urodzin, nie byłby dziwny, ale! K. mieszka w Bremen, ja w Gdańsku. Przykro mi,
że tak jest, ale przyjazd w urodziny był dla mnie najlepszą niespodzianką
kiedykolwiek. I tym samym najlepszymi urodzinami od lat.
Zostając w temacie urodzinowych –
dostałam kilka fajnych gadżetów plastycznych i troszkę sobie podziałałam.
Brushpeny są fajniejsze niż akwarele, ołówkami o różnych grubościach można
tworzyć cuda, a ja, chociaż mistrzem plastycznym nigdy nie będę, przypomniałam
sobie, jak szkicowanie, malowanie czy inne tego typu rzeczy mnie uspokajają i
cieszą. Polecam.
koteł |
Tak się złożyło, że tegoroczne
Oscary wypadły w marcu. Wyjątkowo udało mi się obejrzeć wszystkie filmy z
głównej kategorii. Najbardziej kibicowałam Trzem
bilbordom za Ebbing, Missouri (perfekcyjne kreacje aktorskie, ciekawa
fabuła), na drugim miejscu były dla mnie Tamte
dni, tamte noce (powolna akcja, temat dorastania i włoskie plenery – mój
klimat w 100%), na trzecim – ostateczny zwycięzca Kształt Wody (atmosfera przypominająca Amelię i romans międzygatunkowy zawsze spoko). Gdybym miała
szeregować filmy dalej… Lady Bird i Nić widmo na równi (chociaż z większą
sympatią do tego pierwszego), potem Czas
mroku i Dunkierka (w którą
kompletnie nie potrafiłam się wgryźć…), Czwarta
władza i na ostatnim miejscu Uciekaj!,
którego fenomenu zupełnie nie rozumiem. Film jest ok, ale cóż w nim
wyjątkowego? Przeczytałam i obejrzałam wiele recenzji osób, które się nim
zachwycały, niestety, żadna nie zmieniła mojej perspektywy. Bywa.
Tegoroczna jubileuszowa gala była
tak zachowawcza, że aż nudna. Prawdopodobnie za rok nie będę z niej pamiętała
niczego, z wyjątkiem przemowy Francis McDormand. Szkoda.
W marcu obejrzałam serial Strike (na podstawie serii powieści o
Cormoranie Stirku Roberta Galbraitha, czy raczej J. K. Rowling). Szukałam daty
premiery czwartej części (bo serio, ile lat można czekać?!) i trafiłam na
serial. Moim zdaniem twórcom udało oddać się atmosferę książek, z tym
wyjątkiem, że główny bohater był zbyt sympatyczny, w porównaniu do pierwowzoru.
To prosta historia detektywistyczna i w sumie… tyle. Polecam fanom oryginału i
mini seriali.
W marcu odbyły się pierwsze
Gdańskie Targi Książki, na których… nie byłam. Tak bardzo na nie czkałam, bo
już od kilku lat próbuję dotrzeć na Warszawskie albo Krakowskie Targi i jakoś
się to nie udaje, a tu proszę! Pierwsze targi w moim mieście, a ja siedziałam
chora w domu. Nie mogę odżałować.
W marcu oczywiście przeczytałam
parę rzeczy, wspomnę o dwóch. W końcu sięgnęłam po reportaże Justyny Kopińskiej
Polska odwraca oczy. Jedne angażowały
bardzo od pierwszych stron, inne zupełnie nie (o ile można w ogóle w takich
kategoriach oceniać historie, które wydarzyły się naprawdę). Warto poznać,
chociaż polecam raczej osobom o mocnych nerwach, bo ok, ludzie są różni,
tragedie się dzieją, ale nie sądziłam, że polskie prawo działa aż tak źle.
Straszne, bo tak naprawdę nie za bardzo wiadomo, co z tym fantem zrobić. Totalnie
nie potrafię zrozumieć, dlaczego ktoś, komu udowodniono gwałt, dostaje wyrok w
zawieszeniu i dalej pracuje sobie w służbie zdrowia (!). Cóż czynisz Mój Piękny
Kraju?
Drugą książką, o której Wam
krótko opowiem, jest Raczej szczęśliwy,
niż nie Adama Silvery. Przeczytałam ją z ciekawości, słyszałam tyle
zachwytów na jej temat, że postanowiłam przekonać się, o co tyle hałasu. I, jak
to zwykle bywa w moim przypadku, całkowicie się rozczarowałam. Temat może jest
oryginalny, bo w książce pojawiają się motywy kliniki usuwania pamięci i
poszukiwania tożsamości seksualnej. W teorii – brzmi ciekawie, w praktyce –
wynudziłam się bardzo. I nie wiem, czy wynika to, że to jednak książka
skierowana do młodzieży, czy chodzi o to, że problemy dotykające głównego
bohatera zupełnie mnie nie dotyczą, nie wiem. Ale wiem, że jeśli chodzi o
język, przestoje fabularne i dobór punktów ciężkości całej opowieści, jest
kiepsko. Rzadko nudzę się, czytając, a tutaj miałam ochotę pomijać wieeeele
fragmentów. Język? Maksymalnie prosty. Wielkie zwroty akcji? Owszem, coś tam
się zmienia, ale ja żadnego szoku nie przeżyłam. Więc nie wiem. Moim zdaniem
można zajrzeć, ale nie trzeba. Podejrzewam, że w społeczności Booktube w
podsumowaniach roku zobaczycie tę książkę wiele razy. Dlaczego? Nie mam
pojęcia. Może proszek holi dodawany do paczek recenzenckich był zaczarowany i
zmieniał percepcję.
Na koniec, tradycyjnie
najważniejsze – muzyka.
W marcu wróciłam do dyskografii
O. N. A. i dosyć zabawnie się tego słucha. Zasłuchiwałam się w tych płytach
jakieś dziesięć lat temu, zwłaszcza w Pieprzu
i Mroku. Trochę się zastanawiam
dlaczego, bo większość wątków poruszanych przez Chylińską nie była mi
specjalnie bliska, bo ani nie miałam aspiracji na bycie suką, nigdy nie
interesował mnie seks dla sportu, szczególnie mroczną nastolatką też nie byłam. Mimo tego O. N. A. było i wciąż jest mi
bliskie w jakiś sposób, chociaż teraz słyszę w tych płytach sporo
niewykorzystanego potencjału. Lubię to brzmienie, lubię ten klimat, cenię
Chylińską za jej barwę i możliwości Odkryłam
na nowo sporo utworów, polecam zwłaszcza tych, które nie były singlami.
From
The Fires
zespołu Greta Van Fleet. O tej grupie mogłabym napisać sporo i może kiedyś to
zrobię, tymczasem, krótko. Tak, zespół bardzo mocno inspirujący się brzmieniem
Led Zeppelin ma rację bytu. Tak, cieszę się, że pojawili się
dwudziestolatkowie, którzy postanowili grać właśnie w taki sposób. Kibicuję im
bardzo, czekam na nowe utwory i pełnowymiarową płytę. Poza za tym wydaje mi
się, że Josh Kiszka ma większe możliwości od Roberta Planta i… ciekawszą barwę.
Tak tylko mówię. Jeśli wszystko będzie szło w dobrym kierunku – godni następcy
się szykują, mówię, Wam.
Na koniec, koncert Studia
Accantus w Filharmonii Bałtyckiej. To też historia na zupełnie inny wpis, ale
krótko – jeśli lubicie musicale i filmy Disneya, to koncert obowiązkowy.
Doskonale brzmiące wokale, świetne aranżacje, mnóstwo wzruszeń i wiele
pozytywnych emocji. Występy warte każdej złotówki, coś cudownego.
Zostań ze mną na dłużej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz