Przy
okazji porządków znalazłam swoje wypracowanie, pisane na początku liceum
(dziewięć lat temu?) o najważniejszych zespołach. Wiadomo, teraz napisałabym wszystko
inaczej, pewnie nie potrafiłabym zamknąć tekstu w trzech akapitach, ale
korzenie to korzenie. Zastanawiam się, czy nie wrzucić tego tekstu na bloga, to
fajny kawałek mojej muzycznej historii.
Sprzątanie
umilał mi serial Gifted. Naznaczeni.
Mam wrażenie, że przeszedł bez echa, pewnie dlatego, że oferta serialowa jest
przeogromna, a Netflix na dobre przejął dowodzenie. Ja ciągle jestem na
serialowym poboczu, nie siedzę też mocno w tematach superbohaterskich, a ta
produkcja mnie wciągnęła i pozytywnie zaskoczyła. A o serialu dowiedziałam się
z reklamy. Czekam na drugi sezon.
W
listopadzie zapętlałam nową wersję Kataszy
Hey. To dla mnie jeden z najważniejszych utworów Hey, obie wersje kupuję
totalnie. Moim zdaniem idealnie byłoby je zremiksować. Jeszcze nikt nie
zaśpiewał tego tak, jak ja to słyszę, może kiedyś mi się uda.
Listopad
to dwa świetne koncerty. Archive po raz trzeci. Nie wiem, jak to jest, ale są
zespoły, które grają tak różnorodnie, że każdy kolejny występ, może stać się
zupełnie nowym doświadczeniem. Mimo tego, że widziałam zespół trzeci raz, w tym
drugi raz w tym roku, nie potrafię porównać tych koncertów do siebie. Każdy był
wyjątkowy. Ten w B90 o wiele bardziej przypomniał mi klimatem Massive Attack.
Niby melancholijnie, trochę się tego bałam, bo zupełnie nie miałam na to
nastroju. Na szczęście dostałam sporo pozytywnej energii i świetną imprezę.
Drugi to spontaniczny wypad z Dosią na koncert Julii Marcell w Klubie Żak. To, że
Julka potrafi czarować, nie jest dla mnie żadną tajemnicą. Tym razem nie wiedziałam czego się
spodziewać, bo artystka występowała bez tradycyjnego składu, a wyłącznie z
Mandy Ping-Pong i Gosią Dryjańską. Może się powtarzam i plotę bez sensu, ale to
było niemalże mistyczne doświadczenie. Połączenie trzech zupełnie różnych
energii, wokali i odmiennych umiejętności. Przekrój utworów od albumu June do Proxy, covery Boba Dylana i Fiony Apple… Cudowności. Chciałabym móc
sobie odtwarzać ten występ w przyszłości, szkoda, że umysł nie ma funkcji
nagrywania.
W
listopadzie zaczęłyśmy z Tellą przygodę z decoupage. Uwielbiam robić
plastyczne i około plastyczne rzeczy, ostatnio bardzo mi tego brakuje, więc
decoupage był strzałem w dziesiątkę. Szkoda, że materiały sporo kosztują, ale
poza tym – świetna zabawa. Spędziłyśmy przy tym kilkanaście godzin, a wciąż mam
niedosyt. Przy okazji, jeśli szukacie kulinarnych inspiracji, polecam bloga
Telli – Marciowym Smakiem (ale nie zaglądajcie, tam, kiedy jesteście głodni,
zawsze popełniam ten błąd).
Wróciłam
też do kilku książek. Był Forrest Gump,
którego czytałam w podstawówce (wciąż wygrywa film), był Mały Książę, którego fenomenu ciągle nie do końca rozumiem.
Przeczytałam też książkę Idealny Rok – ciepła, optymistyczna historia, z trudnym tematem w tle. Niby nic wyjątkowego, ale myślę, że to jedna z obyczajówek, które najbardziej trafiły do mnie w tym roku.
Przeczytałam też książkę Idealny Rok – ciepła, optymistyczna historia, z trudnym tematem w tle. Niby nic wyjątkowego, ale myślę, że to jedna z obyczajówek, które najbardziej trafiły do mnie w tym roku.
W
listopadzie zaczęłam okres próbny w Legimi i... Przepadłam. Znów przeczytałam
sporo rzeczy około poradnikowych i sporo książek śmieciowych, ale wkręciłam się
na maksa. Przekonali mnie tak bardzo, że zdecydowałam się na abonament z
czytnikiem. Do niedawna broniłam się przed elektronicznymi książkami i
zarzekałam się, że nigdy żadnych czytników. Teraz InkBook jest moim wiernym
towarzyszem. Ale więcej o tym innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz