04:49

Coraz bliżej święta, muzyczne pożegnania i przełomy technologiczne – grudzień'17 w pigułce #12

Rok się skończył. Były pierniczki, były pożegnania, była próba naprawienia błędów. Grudzień 2017 przeszedł do historii.


Miesiąc rozpoczął się od premiery Canal plus, serialu Pan Mercedes. Lubię książkową trylogię Kinga, chociaż tak naprawdę dopiero trzecia część cyklu przekonała mnie w pełni. Serial trafił do mnie od pierwszych minut. Świetnie oddaje książkowy pierwowzór, czasem mam wrażenie, że proza Kinga rozkwita w pełni właśnie na ekranie, jego książki to gotowe scenariusze. No i soundtrack  – w punkt.

Skończyliśmy z rodzinką Młodego Papieża. Zaczynaliśmy oglądać tuż po premierze, a na ostanie odcinki jakoś nie mogliśmy się skrzyknąć. W końcu się udało. Ciekawa propozycja, chociaż nie potrafię jednoznacznie ocienić tej produkcji.

Znów sporo czytałam, ale na dłużej zostały mi w głowie dwa tytuły. Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy. Minimalistyczna, poruszająca, idealnie skrojona. Bałam się, że będzie zbyt sentymentalna, ale nie. Wszystko jest wyważone, trafia do emocji, ale nie gra na nich przesadnie. Bardzo dobra pozycja.




Komiks Dym. Pablopavo. Pisałam już, jak bardzo zafascynował mnie Paweł Sołtys. Ten komiks… Świetna opowieść biograficzna, wywiad i historia graficzna. Jedna z pozycji, które pokochałam w tym roku, ale przyznaję, obiektywności w tym za grosz. Na poziomie czysto emocjonalnym, Dym trafił do mnie pod każdym względem.

Nowy telefon. Niby nic, codzienność większości ludzi. Ostatnie pół roku (z krótką przerwą) spędziłam bez telefonu, moje wszystkie wcześniejsze cuda techniki, były prościutkimi telefonami, bez bajerów. Długo broniłam się przed smartphonem, był to mój wybór. Lubię żyć offline, chociaż ma to czasem słabe konsekwencje. Telefon miał pojawić się za miesiąc, dotarł po dwóch dniach. Śmiesznie mi z tym, ale przyznaję, że ma to wiele plusów. Ale nie gwarantuję, że zawsze będę miała go przy sobie.

Grudzień to w końcu, pożegnania muzyczne. W pierwszym tygodniu pożegnałam zespół Hey. Bałam się tego koncertu, bałam się tych emocji, ale było zaskakująco spokojnie (sporo występów zespołu przeżyłam o wiele bardziej). Ktoś przed koncertem rozdawał balony i zanim zespół pojawił się na scenie, hala zamieniła się w wielki plac zabaw. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała tylu dorosłych ludzi, bawiących się jak dzieci. Coś pięknego. Szkoda tylko, że większość balonów pękła, przed pojawieniem się zespołu. Żałowałam trochę, że na gdańskim koncercie, nie pojawili się inni goście, o ile siostry Przybysz lubię, zaprezentowały ciekawe odsłony utworów, tak O.S.T.R. mógłby darować sobie występ tam. I to jeszcze podczas mojej kochanej Kataszy… Przykrość.




Hey jest dla mnie jednym z filarów polskiej muzyki, mam nadzieję, że jeszcze wróci do grania i koncertowania. Oby przerwa wyszła im na dobre. 

Potem był Łona, Webbier i The Pimps i nasz drugi koncert w tym roku. Równie dobry, co ten z marca, chociaż przeżyliśmy go wszyscy chyba odrobinę słabiej. Ale wesoła podróż w obie strony wyrównała inne braki. Pozdro Michuś, pozdro Mastek. 

#ziomeczki


Zamknięcie koncertowego roku i zamknięcie pewnej epoki – pożegnanie z T. Love. Zespół chciałam zobaczyć od dawna (zwłaszcza od momentu, kiedy śniło mi się, że śpiewałam duet z Muńkiem), nie sądziłam jednak, że odbędzie się to przy okazji końca kariery grupy. Nie jest to moje żadne top of the top, ale piosenki T.Love, to wciąż spory kawałek mojego życia i spory kawałek historii polskiej muzyki. Koncert okazał się zaskakująco dobry, fani dostali ponad dwie godziny porządnego grania. Miłym akcentem był też występ grupy Kwartyrnik, która supportowała T.Love. Szkoda, że to już koniec, ale taka jest kolej rzeczy. Dobrze, że płyty zostają na zawsze.  I dobrze, że zdążyłam zobaczyć koncert, bo patrząc na zbiorowe śmierci artystów, mogło być różnie.




Skończył się grudzień, skończył się rok. Co przyniesie 2018? Czas pokaże.


Zostań ze mną na dłużej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Skrzypek z poddasza , Blogger