Ale
ten październik był… inny. Co z tego, że połowę z niego przechorowałam, co
przeciągnęło się aż do listopada. Co z tego, że muszę się skupić na naprawianiu
błędów ostatnich lat i miesięcy. Co z tego. Dzieją się nowe dobre rzeczy, robię
je sama i dotyczą na razie wyłącznie mnie. Nigdy bym się nie spodziewała, że z
takiego niczego, może wyłonić się dobre coś. Mam nadzieję, że będzie dobre. Na
razie jest.
Zaczęłam
projekt, docelowo powiązany z blogiem i… jaram się. To nic takiego i żeby
wyglądało tak, jakbym chciała, musiałabym sporo zainwestować, a niestety nie
mam z czego. Nieistotne. Istotne jest to, że robię coś nowego i cieszę się z
tego bardzo, w końcu. Jak już wszystko będzie gotowe dam znać, tutaj na blogu.
Tymczasem, bądźcie czujni.
W
październiku przydarzyło się mi wyjątkowe spotkanie rodzinne. Bałam się tego
strasznie, bo mój angielski jest aktualnie mocno niepełnosprawny, a bariera
językowa trzyma w najlepsze. Ale walić to, czasem takie przeszkody, to żadne
przeszkody. Kiedy masz kontakt z osobą tak życzliwą, pełną pozytywnej energii i
taką, którą naprawdę ciekawi kim jesteś, wszystkie szczegóły nie mają
znaczenia. Łapiecie porozumienie i nawet
się nie orientujesz, kiedy mijają kolejne godziny. Bariery wiekowe, kulturowe i
językowe nie mają żadnego znaczenia, kiedy spędzasz czas z odpowiednią osobą.
Szkoda, że było to dopiero trzecie spotkanie w życiu, szkoda, że nie wiem,
kiedy będzie okazja na kolejne. Chcę więcej takich wieczorów, więcej rozmów i
więcej takich osób w moim życiu. Dziękuję Panie Losie, że przyłączyłeś ciocię
M. do mojej rodziny.
Przydarzył mi się także koncert Jacka White’a. Wciąż nie do końca
wiem, co myślę, mam mocno mieszane uczucia. Niby cieszę się, że byłam, ale… no
właśnie. Szczegółowa relacja z moich przygód niebawem na blogu.
Na rynku pojawiło się mnóstwo nowości płytowych, zwłaszcza tych
polskich. Przerwa na dygresję – niby sporo dobrego wychodzi, rok się kończy, a
ja nie jestem przekonana, czy i co zostanie ze mną na dłużej. Trochę smutek.
Z
bardzo interesującym albumem powrócił Pablopavo i Ludziki. Muszę sobie odświeżyć
resztę dyskografii, bo nie wiem, czy przypadkiem Marginal nie jest w niej najsilniejszą pozycją. To nie zupełnie
moja muzyka, nie potrafię nawet określić, co to za gatunek. Coś na pograniczu
poezji śpiewanej i takiego trochę ogniskowego grania? Nie wiem. I nie jest to
aż tak ważne, bo najważniejszy w tym wszystkim jest sam Paweł. Fascynuje mnie
jako osoba, fascynuje jako twórca, więc czekam na jego kolejne artystyczne
kroki. Może tym razem napisze powieść?
Basta! Nosowskiej - najbardziej oczekiwany przeze mnie album polski. To dobra płyta, ale mam poczucie, że znów przegrałam z oczekiwaniami. Chciałam za dużo. Eh…
Małomiasteczkowy Podsiadło – nie wiem na ile działania Dawida są przekalkulowane, ale idzie w
dobrą stronę, przynajmniej komercyjnie. To najbardziej spójny i dojrzały z jego
albumów, ale też najlżejszy muzycznie. Bardzo przebojowy, jak dla mnie trochę
za bardzo. Fajnie, że tak dobrze mu idzie, ale nie jestem przekonana, jak długo
jeszcze będzie nam po drodze.
Pink Punk
Chylińskiej. Tu akurat nie liczyłam na nic, przesłuchałam z czystej ciekawości.
Teraz album nie tylko stoi na mojej półce, ale też często gości w odtwarzaczu.
To pierwsza od wielu lat płyta Agnieszki, na której znalazłam coś dla siebie
– i tekstowo, i muzycznie.
Październik
przyniósł mi kilka wartościowych filmów i jeden potwornie rozczarowujący. Od
tego ostatniego zacznę.
Postanowiłam
dać szansę netflixowej animacji i obejrzałam Nową Generację. I nie chodzi nawet o to, że jest to bezwstydna
próba skopiowania Wielkiej Szóstki,
to po prostu strasznie zły film. Nie przypominam sobie takiej sytuacji, żebym
pomyślała, że film po prostu nie nadaje się dla dzieci. Wiele bardzo wątpliwych
decyzji moralnych, podejmowanych przez bohaterów, sporo wulgarności i natłok
agresji. Miała być ładna opowieść o przyjaźni, wyszło… jak wyszło. Nie
podsuwajcie tego dzieciakom, proszę.
Twarze, plaże.
Agnes Varda, francuska artystka podróżuje ze swoim przyjacielem i robi zdjęcia.
Tylko tyle i aż tyle. W moim odczuciu to poezja dokumentalna do chłonięcia
wzrokiem i sercem. Niewiele pada tu słów, a mimo to można doświadczyć podczas
seansu przeróżnych emocji. Cudo.
MATANGI/MAYA/M.I.A.
– dokument o tytułowej artystce opowiadający o jej początkach, rodzinie,
pochodzeniu i tożsamości. Film, w który byłam wpatrzona, jak w obraz. Film, od
którego chciałabym wracać i który na pewno kupię, jeśli pojawi się w sprzedaży.
Co ciekawe, sama Maya go nie polubiła. Film widziałam w ramach pokazów Akademii
Dokumentalnej i wiem, że wielu osób zupełnie nie przekonał. Dla mnie znaczy
wiele i mam ochotę poznawać wokalistkę coraz lepiej. Teraz jeszcze bardziej
żałuję, że nie zobaczyłam jej na Open’erze.
Na
koniec, obowiązkowo Kler. Smarzowski
dobrym reżyserem jest, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. We wszystkich
swoich filmach komentuje słabości i przywary ludzkie, wywala je na wierzch i pokazuje,
jak jest. Kler nie wnosi wiele nowego
do jego twórczości, bo od początku swojej filmowej opowiada o świecie w
charakterystyczny, konsekwentny sposób. Bierze na tapet problemy dotykające
nasze społeczeństwo i ukazuje je w
formie filmów. Tylko tyle i aż tyle. Dlatego nie uważam, że Kler jest filmem o księżach czy
kościele. To film o ludziach i ich słabościach, osadzony w kościelnych
realiach. Bardzo dobry film. Nikogo nie atakuje i na dobrą sprawę nie mówi o
niczym nowym. Warto zobaczyć, ale nie ma co nadinterpretować i wyolbrzymiać
jego znaczenia.
Zostając
w tematach około kościelnych, trochę przez przypadek przeczytałam książkę Bóg nie jest automatem do kawy. Rozmowa z księdzem Zbigniewem Czendlikiem.
To Polak, który większość życia spędził w czeskich realiach. I znów – jest to
historia księdza, ale religia, wiara i cała duchowa otoczka jest tłem tej
rozmowy. To przede wszystkim wywiad z bardzo interesującym człowiekiem, który
został księdzem. Warto, jeśli lubicie takie około biograficzne historie. Myślę,
że może się bardzo nie spodobać konserwatywnym katolikom.
I
tak minął mój październik. Trochę żałuję, że nie oglądałam i czytałam więcej,
ale w pewnym momencie czułam się na tyle źle, że spanie było jedyną pożądaną
przeze mnie czynnością. Życie. Październik był chyba najspokojniejszym, ale też
jednym z lepszych miesięcy w tym roku, chociaż tak naprawdę nie działo się zbyt
wiele. Ale spokój może być czasem najbardziej spektakularną rzeczą, która może
nas spotkać.
Zostań ze mną na dłużej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz