Tegoroczny
lipiec był trochę nijaki, trochę trudny. Sporo rzeczy się działo, ale o
niewielu mogę napisać. Poniżej macie więc subiektywny wybór kulturalnego lipca.
Pierwszy
dzień lipca to wciąż Open’er. Relacja tutaj.
Minionki
wróciły do kina! Tym razem na seans zabrałam Babcię, która lubi testować filmy
w 3D. Efekty chyba do niej nie przemówiły, bo zasnęła. Mnie, wiernej fanki,
film nie rozczarował, chociaż uważam ją za najsłabszą z cyklu. Jednak Minionki,
to Minionki, nie ma co dyskutować.
Książką
miesiąca były dla mnie Chórzystki
Jennifer Ryan. Tematy wojenne, to trochę samograj, tym razem była to historia
problemów kobiet, które musiały organizować swoje życie na nowo w nowej
rzeczywistości. Poruszająca, zgrabnie napisana, zdecydowanie na plus. Myślę, że
do wielu fragmentów będę wracać.
Lipcowe wieczory filmowe. |
W
lipcu obejrzałam dwa seriale. Skończyłam Girls,
serial, który namiętnie oglądałam kilka lat temu. Uwielbiam samą konwencję,
cenię Lenę Dunham, ale zakończenie serii… Liczyłam na coś więcej.
Bardzo
pozytywnie zaskoczyła mnie Ania, nie Anna.
Wychowywałam się na najsłynniejszej ekranizacji Ani z Zielonego Wzgórza, moja Mama i Babcia ją uwielbiały, więc
sceptycznie podchodziłam do tej nowej. Ale nowa Ania nadała nowej jakości i
innego wydźwięku pierwowzorowi. Liczę na kontynuację, szkoda byłoby tak
zawiesić akcję.
W
moich głośnikach królowało Arktic Monkeys. Muzycznym tłem mojego lipca była ich
zapętlona dyskografia.
Pojawił
się też nowy Taco i Szprycer. W
wieczór premiery przesłuchaliśmy z moim Braciszkiem fragmenty poszczególnych piosenek całego albumu i… Następnego
dnia obudziłam się z uczuciem, jakby ktoś mnie zdradził. Ale dałam Szprycerowi kolejną szansę i kolejną… W
niczym to nie pomogło, album wciąż jest perfekcyjnie nijaki. Miałam nadzieję,
że będę mogła wybaczyć beznadziejne aranżacje i wszechobecny Autotune, bo teksty będą dobre, ale się przeliczyłam.
Ok, tematy mogą się powtarzać, ale trzeba umieć mówić o nich w nowy sposób.
Dziewczynki, imprezki, używki i nuda. Rozczarowanie totalne. Poprzeczka po Marmurze była postawiona naprawdę
wysoko, ale upaść tak nisko… Strasznie szkoda. Ale nastoletnich fanów przybywa,
nie wiem, czy taki był cel, jeśli tak, udało się.
Ta płyta jest bardzo ładna wizualnie. To jej największy plus. Dźwięków nie będę popularyzować. |
Koncertowa
kumulacja miesiąca i moje ulubione wydarzenie muzyczne w Gdańsku, czyli Gdańsk
Dźwiga Muzę. Cztery porządne koncerty w jeden wieczór, warto korzystać. Last of
The Real – interesujący muzycznie, dobrze zagrany, ale trochę za dużo…
kalkulacji? Gwiazdorzenia? Nie wiem do końca, ale coś mi nie zagrało. Fisz
Emade Tworzywo, czyli bracia Waglewscy zawsze spoko. Organek zrobił na mnie o
wiele lepsze wrażenie niż dwa lata temu. Myślę, że niefortunnie trafiłam na
tamten pierwszy koncert. Może to też kwestia tego, że drugi album podoba mi się
o wiele bardziej, niż debiutancki. Tak czy inaczej, tym razem wyszło bardzo dobrze. Wielki finał
i Kult. Nie chce się wierzyć, ale pierwszy raz byłam na koncercie Kultu od
pierwszej do ostatniej minuty. I było cudownie. Rzadko czuję się patriotką, ale
w tamtym momencie czułam się tak bardzo Polką, jak nigdy. Kazik, obok
Nosowskiej, jest dla mnie kwintesencją tego, co w polskiej muzyce najlepsze.
Jednym z jej najważniejszych współczesnych fundamentów. I, ekhm, nie wiem, jak
można powiedzieć, że twórczość Kultu jest nudna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz