00:37

Parę słów o 'Wielkich kłamstewkach'

Uwaga, dziś wielka próba powrotu do merytorycznej pisaniny. Jeśli nie chce Wam się czytać, możecie od razu przejść do oglądania serialu. Warto.

Wielkie kłamstewka to historia o kobietach, macierzyństwie i codziennych dramatach, z tajemnicą w tle. Mnie do obejrzenia przekonał zwiastun, który zobaczyłam na HBO, no i doborowa obsada, ale powodów do obejrzenia tego mini serialu, jest znacznie więcej.


Atmosfera

Wiem, że atmosfera, to suma wszystkich składników, o których napiszę za chwilę, ale po prosu nie mogę jej pominąć. Wielkie kłamstewka to idealne połączenie spokoju, podszytego niepokojem. Niby wszystko jest ok, oglądamy obyczajową historię i śledzimy losy kilku kobiet, ale wiemy, że coś jest nie w porządku. Ktoś zginął, coś się wydarzyło, sekrety nawarstwiają się z odcinka, na odcinek, a niepokój narasta.

Obsada

Reese Witherspoon, Nicole Kidman i Shailene Woodley, a potem cała reszta. Perfekcyjnie wykreowane główne postacie i równie dobrze odegrane poboczne. Wojownicza Witherspoon, delikatna Kidman i tajemnicza Woodley, czy raczej Madeline, Celeste i Jane. Każda z nich coś ukrywa, dla każdej priorytetem jest macierzyństwo. Nie będę się rozpisywać o pozostałych bohaterach, ale naprawdę – nie wyobrażam sobie lepiej dobranych aktorów. Oczywiście łącznie z obsadą dziecięcą (Chloe, Ziggy – zagrani przez młodych aktorskich geniuszy).      


Muzyka

Cały serial zastanawiałam się, czy to lokowanie produktu, czy eksponowanie muzyki na pierwszy plan to wyłączne zabieg artystyczny. Żadnego producenta się nie dopatrzyłam, ale być może jestem w błędzie. Tak czy inaczej muzyczne tło jest idealne. Zaczyna się od perfekcyjnie dobranego, umieszczonego w czołówce Cold Little Heart (Michael Kiwanuka pojawi się na tegorocznym Open’erze), a później... Później jest tylko lepiej. Soundtrack do odsłuchania na Spotify, ale najlepiej zapoznać się z nim w serialu.



Zdjęcia

Znów muszę odwołać się do czołówki. Ujęcia z czołówki, w połączeniu ze wspomnianą przeze mnie przed chwilą piosenką... Coraz bardziej wątpię, że napiszę coś wystarczająco merytorycznego o tym serialu, ale trudno. Obejrzyjcie czołówkę. Jeśli to Was nie przekonuje, to dajcie sobie spokój z resztą.

Historia i pierwowzór

Nie byłoby serialu, gdyby nie powstała książka. Wątpię, że przeczytałabym Wielkie kłamstewka Liane Moriarty, gdyby nie serial. Po pierwsze – wcześniej nie miałam pojęcia o istnieniu tej powieści, po drugie, nawet gdybym słyszała, prawdopodobnie uznałabym, że nie jest to pozycja, która może mnie zainteresować. Serial jednak powstał, dowiedziałam się o książce, poznałam obie wersje historii.

Trudno jest ocenić pierwowzór, bo przeczytałam go dopiero, kiedy skończyłam oglądać serial i świat powieści jest dla mnie tym serialowym. Starałam się spojrzeć na książkę obiektywnie, ale co się zobaczy, to się nie odzobaczy, więc było trudno. Powieść jest bardzo dobra, ale wątki serialowe okazały się bardziej rozbudowane i wiarygodne. Główne bohaterki zostały świetne opisane, jednak postacie poboczne bardziej przekonują mnie w serialu. Czytając książkę nie czułam też napięcia, które towarzyszyło mi podczas oglądania. Paradoksalnie książka stała się dla mnie dodatkiem do serialu, który nie spłycił pierwotnej historii, a znacznie ją pogłębił.

To, co najbardziej poruszyło mnie w powieści, to wszystkie wątki powiązane z przemocą. Myślę, że to świetny materiał, mogący pomóc osobom, które faktycznie mają problem z tą kwestią. Mnie to na szczęście w żaden sposób nie dotyczy, ale niektóre sceny zostały opisane tak sugestywnie, że słabo mi na samą myśl...

Powieść ma w sobie coś teatralnego. Nie potrafię tego doprecyzować, ale Wielkie kłamstewka napisane są tak, że aż proszą się o adaptacje, nie tyle filmową, co teatralną. Może to przez przesłuchania, dotyczące zbrodni, którymi przeplatana jest właściwa fabuła, co przywodzi na myśl grecki chór? Może to dzięki wyrazistym bohaterkom, na których koncentruje się akcja? Nie wiem, ale wiem, że chętnie obejrzałabym Wielkie kłamstewka na deskach teatralnych.



Nie mam pojęcia, czy wrócę kiedyś do powieści, ale serial zahipnotyzował mnie na tyle, że mam ochotę obejrzeć go ponownie. Pierwszy raz było mi aż tak żal, że to już koniec, nie pamiętam, kiedy tak bardzo wciągnęłam się w jakąś serię i odliczałam dni do kolejnego odcinka.

Mimo tego wszystkiego nie skakałam z radości, kiedy dowiedziałam się o kontynuacji. Owszem, wiele wątków można jeszcze rozwinąć, ale obawiam się, że będzie to już kalkulowanie, żeby jak najwięcej zarobić na tej historii. Mam nadzieję, że się mylę i drugi sezon nie będzie nagrywany na siłę. Literacki pierwowzór nie posiada kontynuacji, jednak autorka książki podobno bierze udział w tworzeniu scenariusza, więc może nie będzie źle? Zobaczymy.

Tymczasem polecam serial, polecam też książkę. Chyba jeszcze nic w tym roku nie zrobiło na mnie tak dużego wrażenia, jak Wielkie kłamstewka, a to coś znaczy.


Jeśli widzieliście serial, czekam na Wasze opinie, ewentualnie rekomendacje filmów albo seriali o podobnym klimacie. Chętnie przygarnę każdy tytuł.   

Zostań ze mną na dłużej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Skrzypek z poddasza , Blogger