Uwaga, dziś wielka próba powrotu do merytorycznej
pisaniny. Jeśli nie chce Wam się czytać, możecie od razu przejść do oglądania
serialu. Warto.
Wielkie
kłamstewka to historia o kobietach, macierzyństwie i
codziennych dramatach, z tajemnicą w tle. Mnie do obejrzenia przekonał zwiastun, który zobaczyłam na
HBO, no i doborowa obsada, ale powodów do obejrzenia tego mini serialu, jest
znacznie więcej.
Atmosfera
Wiem, że atmosfera, to
suma wszystkich składników, o których napiszę za chwilę, ale po prosu nie mogę
jej pominąć. Wielkie kłamstewka to
idealne połączenie spokoju, podszytego niepokojem. Niby wszystko jest ok,
oglądamy obyczajową historię i śledzimy losy kilku kobiet, ale wiemy, że coś
jest nie w porządku. Ktoś zginął, coś się wydarzyło, sekrety nawarstwiają się z
odcinka, na odcinek, a niepokój narasta.
Obsada
Reese
Witherspoon, Nicole Kidman i Shailene Woodley, a potem cała reszta. Perfekcyjnie
wykreowane główne postacie i równie dobrze odegrane poboczne. Wojownicza
Witherspoon, delikatna Kidman i tajemnicza Woodley, czy raczej Madeline,
Celeste i Jane. Każda z nich coś ukrywa, dla każdej priorytetem jest
macierzyństwo. Nie będę się rozpisywać o pozostałych bohaterach, ale naprawdę –
nie wyobrażam sobie lepiej dobranych aktorów. Oczywiście łącznie z obsadą
dziecięcą (Chloe, Ziggy – zagrani przez młodych aktorskich geniuszy).
Muzyka
Cały serial
zastanawiałam się, czy to lokowanie produktu, czy eksponowanie muzyki na
pierwszy plan to wyłączne zabieg artystyczny. Żadnego producenta się nie
dopatrzyłam, ale być może jestem w błędzie. Tak czy inaczej muzyczne tło jest idealne. Zaczyna się od perfekcyjnie dobranego, umieszczonego w czołówce
Cold Little Heart (Michael Kiwanuka
pojawi się na tegorocznym Open’erze), a później... Później jest tylko lepiej.
Soundtrack do odsłuchania na Spotify, ale najlepiej zapoznać się z nim w
serialu.
Zdjęcia
Znów muszę odwołać się
do czołówki. Ujęcia z czołówki, w połączeniu ze wspomnianą przeze mnie przed
chwilą piosenką... Coraz bardziej wątpię, że napiszę coś wystarczająco
merytorycznego o tym serialu, ale trudno. Obejrzyjcie czołówkę. Jeśli to Was
nie przekonuje, to dajcie sobie spokój z resztą.
Historia i pierwowzór
Nie byłoby serialu,
gdyby nie powstała książka. Wątpię, że przeczytałabym Wielkie kłamstewka Liane Moriarty, gdyby nie serial. Po pierwsze –
wcześniej nie miałam pojęcia o istnieniu tej powieści, po drugie, nawet gdybym
słyszała, prawdopodobnie uznałabym, że nie jest to pozycja, która może mnie
zainteresować. Serial jednak powstał, dowiedziałam się o książce, poznałam obie
wersje historii.
Trudno jest ocenić
pierwowzór, bo przeczytałam go dopiero, kiedy skończyłam oglądać serial i świat
powieści jest dla mnie tym serialowym. Starałam się spojrzeć na książkę
obiektywnie, ale co się zobaczy, to się nie odzobaczy, więc było trudno.
Powieść jest bardzo dobra, ale wątki serialowe okazały się bardziej rozbudowane
i wiarygodne. Główne bohaterki zostały świetne opisane, jednak postacie
poboczne bardziej przekonują mnie w serialu. Czytając książkę nie czułam też
napięcia, które towarzyszyło mi podczas oglądania. Paradoksalnie książka stała
się dla mnie dodatkiem do serialu, który nie spłycił pierwotnej historii, a
znacznie ją pogłębił.
To, co najbardziej
poruszyło mnie w powieści, to wszystkie wątki powiązane z przemocą. Myślę, że
to świetny materiał, mogący pomóc osobom, które faktycznie mają problem z
tą kwestią. Mnie to na szczęście w żaden sposób nie dotyczy, ale niektóre sceny
zostały opisane tak sugestywnie, że słabo mi na samą myśl...
Powieść ma w sobie coś teatralnego.
Nie potrafię tego doprecyzować, ale Wielkie
kłamstewka napisane są tak, że aż proszą się o adaptacje, nie tyle filmową,
co teatralną. Może to przez przesłuchania, dotyczące zbrodni, którymi
przeplatana jest właściwa fabuła, co przywodzi na myśl grecki chór? Może to
dzięki wyrazistym bohaterkom, na których koncentruje się akcja? Nie wiem, ale
wiem, że chętnie obejrzałabym Wielkie
kłamstewka na deskach teatralnych.
Nie mam pojęcia, czy
wrócę kiedyś do powieści, ale serial zahipnotyzował mnie na tyle, że mam ochotę
obejrzeć go ponownie. Pierwszy raz było mi aż tak żal, że to już koniec, nie
pamiętam, kiedy tak bardzo wciągnęłam się w jakąś serię i odliczałam dni do
kolejnego odcinka.
Mimo tego wszystkiego
nie skakałam z radości, kiedy dowiedziałam się o kontynuacji. Owszem, wiele
wątków można jeszcze rozwinąć, ale obawiam się, że będzie to już kalkulowanie,
żeby jak najwięcej zarobić na tej historii. Mam nadzieję, że się mylę i drugi sezon
nie będzie nagrywany na siłę. Literacki pierwowzór nie posiada kontynuacji,
jednak autorka książki podobno bierze udział w tworzeniu scenariusza, więc może
nie będzie źle? Zobaczymy.
Tymczasem polecam
serial, polecam też książkę. Chyba jeszcze nic w tym roku nie zrobiło na mnie
tak dużego wrażenia, jak Wielkie
kłamstewka, a to coś znaczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz