To był średni rok dla
mnie i kultury. Mogłam dużo więcej, zrobiłam ile zrobiłam. Gorsze jednak jest
to, że niewiele rzeczy miało znaczenie. Czy wrócę kiedykolwiek do tego, co
udało mi się poznać w poprzednim roku? To się okaże, ale fakt, że dziś trudno jest mi
znaleźć coś wyjątkowego w zeszłorocznych nowościach, nie wróży za dobrze na
przyszłość.
Przyznaję, na początku
roku śledziłam co nowego dzieje się w kulturze, ale im później, tym było
słabiej. Chyba tylko z płytami byłam w miarę na bieżąco, ale i tak moje
zestawienie będzie baaaaaardzo subiektywne. Bardziej, niż zwykle.
Tella od tyłu. Szukałam czegoś z motywem 2016 i znalazłam to. |
TEATR
Pełnia
szczęścia – jedna z zeszłorocznych premier Teatru Wybrzeże,
które miałam okazję zobaczyć. Małżeństwo z długim stażem i rozwijającą się
karierą kontra przyjaciółka karierowiczka, która postanawia zmienić swoje
życie. Ich losy mocno się ze sobą połączą, a pozornie sielska atmosfera,
przerodzi się w dramat. Tematyka zupełnie nie w moim klimacie, ale to mocna,
świetnie zagrana sztuka, która działa na wyobraźnię.
Prawie zapomniałam o Sys 212, spektaklu
grupy projektowej Sopockiego Teatru Tańca, w którym występowała Dosia. Jestem
dumna.
Notre
Dame de Paris, czyli ogromne przedsięwzięcie Teatru
Muzycznego w Gdyni. Trzeba przyznać – robi wrażenie, chociaż mimo wszystko
liczyłam na odrobinę więcej emocji. Nie jest to najlepszy spektakl, jaki miałam
okazję zobaczyć w Teatrze Muzycznym, ale i tak warto. Zastanawiam się nad
oddzielnym wpisem na ten temat, więc na razie tyle.
FILM
Nie pamiętam kiedy
oglądałam tak mało, o (nie) chodzeniu do kina nie wspomnę. Zaczęło się nieźle,
Oscary, jakaś motywacja, a potem… naprawdę niewiele. Ok, w pewnym momencie roku
moja dekoncentracja była tak duża, że nie byłam w stanie skupić się nawet na 5
min… Ale wróciłam do względnej normy, a ciągle oglądam mało. Jakaś blokada, nie
wiem co. Tęsknie za maratonem, takim z popcornem, niezdrowymi przekąskami i
kilkoma dobrymi produkcjami pod rząd. Muszę sobie zorganizować.
Co konkretnego
zapamiętałam?
Pokój,
czyli historia matki i dziecka przetrzymywanych w niewielkim pomieszczeniu
przez wiele lat. Nie sama fabuła utkwiła mi w głowie, a przede wszystkim gra
aktorska – zarówno Brie Larson, jak i młodziutki Jacob Trembley są bardzo,
bardzo przekonujący. Film nie jest idealny, nie wiem, czy będę do niego wracać,
ale myślę, że o nim nie zapomnę.
Zwierzogród
– przecież
nie mogłabym nie wspomnieć o animacji. Uprzedzenia, pogoń za marzeniami,
stereotypy, drugie szanse, przemiany… Ten film porusza tyle ważnych kwestii, że
trudno ująć to w jednym zdaniu. Poza tym, jest po prostu dobrą opowieścią dla
dzieci i dorosłych (może nie powinnam wypowiadać się w imieniu dzieci). Do Zwierzogrodu myślę, że wrócę nie raz.
Trochę się martwię, że animacje ciągle trafiają do mnie bardziej, niż filmy
aktorskie. Zatrzymałam się na jakimś etapie, oglądam złe filmy czy po prostu
animacje, na które trafiam są tak dobre…?
Wyróżnię jeszcze serial
Outcast: Opętanie. Nie dlatego, że
jest wybitnie dobry, zupełnie nie, momentami jest, delikatnie ujmując, średni.
Ale niektóre odcinki bardzo intrygują, ciekawi mnie, co twórcy wymyślą dalej i
cóż… to jedyna seria, która mnie wciągnęła w zeszłym roku, a to już dużo.
GRY
Ten punkt powinnam
pominąć, ale co tam. Jak się pogrążać, to do końca. Moim spektakularnym
sukcesem w dziedzinie gier było opanowanie wygrywania w pasjansie pająku na
cztery kolory. Czy to nie powód do dumy? Czekam na oklaski.
A tak serio, gry są
drogie, a nic nie zainteresowało mnie na tyle, żeby w to inwestować. No może
oprócz trzeciej części The Walkind Dead,
ale póki co czekam na wszystkie epizody i promocję. Parę dni temu mój braciszek
pokazywał mi trochę starsze, ale ciekawe gry, które znalazł gdzieś za darmo. Będzie się grało.
Dodam jeszcze, że 2016
był mocno planszówkowy. Nie będę wymieniać, bo nowości nie śledzę, a ogólny
wpis o ciekawych planszówkach może zrobię innym razem.
KSIĄŻKI
Marudzić dalej? Pewnie
statystycznie czytam sporo, ale dla mnie i tak za mało, a znaczna część
książek, na które czekałam w zeszłym roku wciąż czeka na mnie na półkach
(podłodze i biurku…). Prędzej czy później się doczekają, przejdźmy do
wyróżnień.
Po pierwsze Żniwa zła Roberta Galbraitha czy raczej
J. K. Rowling. Nie znam się na kryminałach, nie jest to mój gatunek. Pierwsza
część nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, druga była ciut lepsza, trzecia
wciągnęła mnie najbardziej. Średnio interesuje mnie kto zabił (tzn. chce
to wiedzieć, ale bardziej mnie irytuje ta niewiedza, niż kręci), ale bardzo
przywiązałam się do bohaterów. W tej części życie Cormorana i Robin wysuwa się
na pierwszy plan, poznajemy ich przeszłość, pogłębia się ich relacja. I oczywiście
zakończenie jest takie, że jak tylko pojawi się kolejny tom serii, będę leciała
do księgarni. Jeszcze jeden ogromny plus – każdy rozdział rozpoczyna się od
fragmentu piosenki zespołu Blue Öyster Cult, czytając słuchałam i przypominałam
sobie niektóre utwory. Ich muzyka idealnie zgrywa się z klimatem książki i
mocno łączy z fabułą.
Co jeszcze utkwiło mi w
głowie?
Na pewno Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender –
prosta, ale poruszająca historia dziewczyny ze skrzydłami Realizm magiczny i
świetny klimat.
Ta
Chwila Guillaume Musso. Niby opowieść o podróży w czasie,
jakich wiele, ale zwrot akcji maksymalnie mnie zaskoczył. Myślę nad oddzielnym
wpisem.
Nie
każdy Brazylijczyk tańczy sambę – reportaż z podróży Tonego Kososkiego. Dlaczego? Napiszę innym
razem, naprawdę.
Małe
życie Hanya Yanagihara jako największe rozczarowanie. Nie
rozumiem zachwytów nad tą powieścią, nie rozumiem tego, że pojawia się w
zestawieniach najlepszych książek 2016. Nie potrafię dostrzec tej wielkiej
głębi, zastanawiam się o co chodzi, kiedy kolejne osoby piszą, że zmieniła ich
życie. Być może wyrzucę z siebie frustracje, w którymś wpisie.
Krótka
książka o miłości Karoliny Korwin Piotrowskiej. Fajnie
wydana, zapowiadała się ciekawie, a wyszło niefortunnie. Zaczęłam nawet o niej
pisać, ale trafiłam na wpis Zwierza, w którym jest taka analiza tej pozycji, że
trudno coś dodać. To zbiór ulubionych filmów pani Karoliny – miało być osobiście,
miało być barwnie. Czyta się nieźle, fakt. Ale… Błędy merytoryczne?
Streszczenia całych filmów i spoiler na spoilerze? Plus coś czego nie mogę
przeboleć – obrażanie czytelników. Jeśli ktoś uważa, że nieznajomość filmu
(książki/piosenki/czegokolwiek) może decydować o tym, że ktoś jest „niepełnosprawny
umysłowo” (nie pamiętam dokładnych słów, ale o to mniej więcej chodziło),
powinien zastanowić się nad sobą. Wiem, że autorka lubi uchodzić za
kontrowersyjną, tylko w tym wypadku pytam – po co? Gdybym nie interesowała się
kinem i trafiła na tę książkę, zniechęciłabym się. Szkoda, bo mógł wyjść interesujący,
subiektywny przewodnik.
Jeszcze dwie
nie nowości, o których muszę wspomnieć, bo to moje ulubione książki roku.
Po pierwsze Człowiek o 24 twarzach Daniela Keysa. W
ogromnym skrócie – reportaż o człowieku z osobowością mnogą. Podobno ma być
film, podobno główną rolę ma grać DiCaprio. Podobno chcę zrobić wpis, bo moim
zdaniem książka jest genialna.
Seks,
narkotyki i czekolada Paula R. Martina. Kolejna pozycja z doskonałej serii (popularno?) naukowej Spectrum wydawnictwa Muza. Wzięłam ją
sobie jako lekturę na festiwalową podróż. Wiecie, że legalność substancji
psychoaktywnych rzadko wiąże się z ich szkodliwością? Albo, że tylko co czwarty
palacz jest ofiarą fizycznego nałogu? A seks i czekolada to
najzdrowsze...używki. Jeśli interesują
Was nałogi i przyjemności, to polecam bardzo, bardzo. Wybaczcie spoilery.
Bonusowo wyróżnienie dla
nowego kwartalnika – Gazety Magnetofonowej.
Solidny przegląd polskiej, współczesnej sceny muzycznej, dobrze poprowadzone
wywiady, mnóstwo inspiracji. Plus świetny design.
MUZYKA
Muzyka. Czekałam na
wiele albumów, część mnie rozczarowała, kilka które towarzyszyło mi dłużej.
Może niekoniecznie było to te ‘najlepsze’, ale ważne dla mnie.
Po pierwsze Taco. Marmur co prawda ukazał się pod koniec
roku, ale Taco słuchałam najwięcej (z przerwami na My Chemical Romance)
. Nie ma sensu się tu rozpisywać, odsyłam do poprzedniego wpisu.
Po drugie Błysk Hey. Idealnie smutna i oddająca
większość moich zeszłorocznych emocji. Krótka, trafna, dobra. Polecam.
Po trzecie Karabin Marii Peszek. Może nie słuchałam
jej jakoś wybitnie wiele razy, ale pierwsze przesłuchanie rozwaliło mnie tak
bardzo, że nie mogłam przestać myśleć o tym, co usłyszałam (prawdopodobnie nie
bez znaczenia był fakt, że słuchałam o 6 rano po nieprzespanej nocy). Nie
rozumiem kontrowersji, owszem tematy są trudne, ale bez przesady. Płyta jest
bardzo prosta, zarówno muzycznie, jak i tekstowo, być może dzięki temu tak
celna. Przykre, że to, co pisze Peszek jest prawdą i myślę, że odnosi się
bardzo mocno nie tylko do współczesności, ale też do tego, co było kiedyś i
będzie w przyszłości. O ile albumy, o których wspomniałam powyżej są w moim odczuciu
melancholijne, ten jest czystą depresją. Ale skupmy się na puencie – Róbmy miłość, a nie wojnę.
Z polskich rozczarowań
na pewno Proxy Julii Marcell i Clashes Brodki. A z tych płyt, które mnie
polubiłam – MYWASWYNAS Luxtorpedy, Czarna Madonna Organka, Drony Fisza i Nawiasem Mówiąc Łony i Webbera. To tak na szybko.
Chwila dla Davida
Bowie. Pamiętam jak zbliżała się premiera jego płyty czytałam wywiad w Teraz Rocku, planowałam posłuchać. A tu
nagle informacja o śmierci. Nie byłam w stanie znieść jego głosu przez wiele
tygodni… Nie był to artysta z czołówki moich najważniejszych muzyków, ale
zawsze go ceniłam. Ogromna strata. Strata dla kultury i świata było w tym roku
wiele, ale jego odejście ruszyło mnie najbardziej. Szkoda człowieka, szkoda
artysty.
Przechodząc (prawie
płynnie) do płyt zagranicznych…
Po pierwsze Moon Shaped Pool Radiohead. Niespodziewany,
doskonały powrót. Poprzedni album nie przykuł mojej uwagi, ten wydaje mi się
perfekcyjnie dopracowany. Nie wiem na ile choroba wieloletniej partnerki Thoma
Yorka miała wpływ na kształt całości, ale jej śmierć stawia piosenki w innym
świetle. Muzyka Radiohead jest depresyjna, ale myślę, że przez ostatnie
wydarzenia najbliższa trasa zespołu może się okazać jeszcze bardziej ponura. Fajnie,
że po wielu latach ukazała się studyjna wersja utworu True Love Waits, chociaż ja akurat jestem przywiązana do tej
pierwotnej – koncertowej. Jeśli coś Was ma zachęcić do przesłuchania albumu,
niech będzie to teledysk (majstersztyk!) Burn
The Witch, nawiązujący do filmu Kult.
O ile płyta Radiohead
jest naprawdę dobra, tak moje pozostałe wybory mogą być mocno kontrowersyjne.
Ska.World
holenderskiej grupy Bazzookas. To akurat
angielska wersja płyty, która ukazała się dwa lata temu. Nie jest to nic
odkrywczego, ale mam ogromny sentyment – album umilał drogę mi i moim
towarzyszom na trasie Czechy-Katowice. Dobre wspomnienia… Poza tym przyda się
odrobina optymizmu w zestawieniu. Płyta była dostępna na Spotyfy, ale zniknęła,
nie wiem dlaczego.
Anarchytecture
Skunk Anansie, czyli świadectwo zdradzonej kobiety. Nie rozumiem dlaczego
spotkała się z tyloma negatywnymi opiniami. Może ma kilka zbędnych momentów i
niewykorzystanych pomysłów, ale to wciąż przyzwoita płyta. Mnie nie nudzi.
For
All Kings Anthrax. To już moja czysta fanaberia. Po prostu
kiedy myślę o minionym roku ta płyta jest jednym z moich dobrych wspomnień. Bez
większej filozofii.
Prawie zapomniałam o The Hope Six Demolition Project PJ
Harvey – warty uwagi album.
WYDARZENIA
(muzyczne)
Zacznę od tych, na
których nie byłam, a żałuję bardzo – David Gilmoure we Wrocławiu i The Cure w
Łodzi. Przegrana życia, bo nie wiadomo, czy będzie jeszcze kiedyś okazja.
Koncerty, koncerciki…
Działo się. Lećmy chronologicznie.
Open’er 2016 to dla
mnie PJ Harvey i Shy Albatros. Więcej do poczytania tu.
Dalej Czechy i festiwal
Rock for People (pozdrowienia dla Izabelli, dzięki której pojechałam!).
Wybitnie mało muzyczny, jak na festiwal w moim rozumieniu (najbardziej
zapamiętam prysznice bez zasłonek). Przesadzam oczywiście, ale koncertów było
tam sporo, a widziałam ich za mało. Na pewno Offspring, chociaż obiektywnie
lepszy występ niż w Straszęcinie 2015, nie poruszył mnie tak bardzo, jak ten
pierwszy. Ale dziękuję przemiłej Czeszce w gotyckich ubraniach, która pomogła
mi się wydostać z pogo. Uratowałaś mi życie. Po drugie Massive Attack –
genialny, hipnotyczny koncert, w którego odbiorze przeszkadzał mi Czech,
usilnie próbujący narzucić mi swoją przyjaźń. Nie udało mu się. Koncert Skillet
był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, zapamiętałam głównie perkusistkę i
gitarzystkę – nie wiem dlaczego kobiety i instrumenty (zwłaszcza perkusistki!)
robią większe wrażenie, niż faceci. Może dlatego, że wciąż nie jest to super
powszechne.
Powroty z Czech takie trudne... |
Woodstock. Do Czech
pojechałam, zamiast Woodstocku, na Woodstock, dlatego, że byłam w Czechach. Ostatecznie oba te fakty nie mają ze sobą
wiele wspólnego, ale zabawne i tak.
Woodstock był średnio
muzyczny (wciąż nie mogę przeboleć koncertu The Hives), ale Woodstock, jak to
Woodstock. To dla mnie przede wszystkim impreza towarzyska. W 2016 upłynęła mi
pod znakiem (mniej lub bardziej) uroczych kłótni Marty i Adiego, których
roboczo nazwałam Kasią i Tomkiem, później moimi festiwalowymi rodzicami. Dobrze
się z Wami bawiłam [tu jeszcze powinny pojawić się specjalne podziękowania dla
Adiego, który profesjonalnie urządza namioty oraz nosi i znosi różne rzeczy].
Woodstockowa rodzinka |
Koncerty. Po pierwsze
Hey i najbardziej depresyjny koncert roku. Unieruchomiona Kasia i piosenki,
które pierwszy raz wydały mi się, aż tak smutne. To nie tak miało być…
Lacuna Coil, jako miłe
urozmaicenie i trochę rozczarowująca Apocaliptica. Oberschlesien – moc ze
śląska. Wciąż mam niedosyt, a głos wokalisty mnie totalnie rozwala… Bring me
the Horizon, jako koncert najbardziej abstrakcyjny. Nie wiem o co chodzi, bo
nie jestem w temacie, ale dosłownie z każdej strony ludzie albo się
oświadczali, albo brali fikcyjne śluby, albo przynajmniej całowali. Nigdy nie
przypuszczałam, że to zespół weselny.
No i trzeba przyznać –
to była wyjątkowo błotnista i deszczowa edycja… a z koncertów nie utkwiło mi w
pamięci nic więcej.
Pora na Deep Purple i Festiwal
Legend Rocka w Dolinie Charlotty. Zdecydowanie specyficzne i wyjątkowe
wydarzenie. Byłam tam z rodzicami i szczerze mówiąc i tak miałam wrażenie, że
są oni jednymi z młodszych uczestników. Ja czułam się totalnie nie na miejscu
(otuchy dodawał mi chłopak w moim wieku, który stał niedaleko). Koncert był
świetny, ale i tak najbardziej zapamiętam wszystko dookoła – nieczęsto ma się
okazję patrzeć na ludzi powyżej sześćdziesiątki, którzy tak szaleją. Budujące
doświadczenie, tak myślę, że te legendy rocka niekoniecznie odnoszą się wyłącznie do
zespołów... Aż chce się być… dojrzałym.
Tatuś w nieaktualnej koszulce |
Gdańsk Dźwiga Muzę,
czyli najfajniejszy z najmniejszych festiwali. Byłam na koncertach pierwszego i
ostatniego dnia. Pierwszy dzień dedykowany był raperom. Bawiłam się (zaskakująco)
bardzo dobrze, ale pamiętam, że uderzył mnie fragment, chyba pierwszego
występu, było to coś w stylu – jak chciałaś faceta, który nie będzie cię
zdradzał, to mogłaś się związać z prawnikiem, nie raperem. Tacy młodzi chłopcy,
a takie brzydkie stereotypy tworzą (a poza tym Łona jest prawnikiem,
wiedzieliście?). Pojechaliśmy oczywiście ze względu na Taco. Dzień trzeci i wszystko, co najlepsze – pozytywne Milczenie
Owiec, moja droga Julia Marcell (spoko występ, ale czy tylko do mnie nie trafia
ostatnia płyta?), Lao Che jak zwykle w formie, poruszająca Luxtorpeda i Hey,
tym razem odrobinę bardziej optymistyczne. Naprawdę świetne koncerty, za jedyne
15 zł, polecam kolejne edycje.
#znawcyraputakbardzo |
[już
prawie kończymy, obiecuję]
Straszęcin i Czad Festiwal! Bez zbędnych rozważań – Russkaja, The Dreadnoughts, Royal Republic,
Perfect i oczywiście bezbłędny Kabanos. Czad, czad, czad.
Powroty ze Straszęcina... |
Szybkie zejście na
ziemię (a może nie?). [Pozdro Pati]. Najdziwniejszy koncert Pustek na jakim
byłam, czyli Pustki na Uniwersytecie Gdańskim. Specyficzny klimat, abstrakcyjna
atmosfera i przerażająca psychofanka. Podejrzewam, że już czegoś takiego nie
zobaczę.
Placebo w Warszawie.
Odsyłam do wpisu.
A rok 2016 zakończył
się koncertem Fisza w Gdyni. Też dosyć trudnym, nie tylko ze względu na warunki
pogodowe. Pozdro braciszku, pozdro kuzynie. No i jeszcze specjalne pozdrowienia
dla panów Meneli z skm – fanów Fisza i Kazika trzeba wspierać. A fajerwerki
obejrzeliśmy na przystanku autobusowym.
Kończę ten
nieprzyzwoicie długi wpis i zamykam niespotykanie melancholijny rok. Zanim
zaczęłam pisanie, myślałam, że nie będzie do czego nawiązać. Teraz widzę, że
sporo się wydarzyło, sporo dobrego. Dziękuję wszystkim, którzy w jakiś sposób
mi towarzyszyli, także tym, którzy towarzyszyli czytając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz