…bo przecież nie dwa
lata blogowania. Jak było, jak jest i jak będzie. Przed Wami kulisy.
Żartowałam. Chcę tylko
tak sobie popisać, żeby poukładać parę spraw.
Luźne nawiązanie do wpisu nr 1. |
Mentalnie jestem tu od
czterech lat, bo chociaż blog oficjalnie powstał dwa lata temu, w głowie piszę
go znacznie dłużej. Prawdę mówiąc, aktualnie znacznie częściej piszę w głowie.
Czasem tego żałuję, bo odwlekam rzeczywiste pisanie, a potem moment mija i
wiem, że nie ujmę w słowa wszystkiego, co bym chciała. Czasem piszę i nie
publikuję, bo wychodzi zbyt osobiście albo niewystarczająco dobrze.
Odkąd pamiętam
prowadziłam blogi. Pierwszy powstał pod koniec podstawówki albo na początku
gimnazjum. Były to zwykle prywatne rozważania, opisy małych-wielkich dramatów,
przeplatane czasem nawiązaniami do ulubionych piosenek. Oczywiście wszystko
opisane tak, żeby nikt nie wiedział o co chodzi. Adresy moich blogów i tak były
dostępne dla nielicznych znajomych.
Poczytałabym to sobie kiedyś, ale chyba nic
już nie zostało z tych tekstów. Może na starych dyskach? Chociaż w sieci
podobno nic nie ginie…
Potem był photoblog.
Zabawa zdjęciami i wpisy bardzo minimalistyczne. Photoblog przetrwał najdłużej,
2/3 liceum. Bardzo lubiłam to miejsce, nie pamiętam w jakich okolicznościach
wygasło.
Przyszedł czas na
stronę, na której jesteśmy aktualnie. O tym blogu myślałam naprawdę długo, ale
żaden moment nie wydawał się dość dobry, żeby zacząć publikowanie. W 2013
miałam adres i szablon, ale ostatecznie nie wypaliło.
Październik 2014.
Potrzebowałam zmiany, odskoczni. Czegoś swojego. Reanimacji życia. Życia
bardziej. Ruszyłam z blogiem.
Paradoksalnie był to
najlepszy czas blogowania. Pisałam, bo chciałam, dużo się uczyłam i tworzyłam
swoją małą wirtualną przestrzeń.
Długo nikt nie wiedział
o blogu, z czasem poszerzałam grono
odbiorców, ale nigdy nie chciałam udostępnić go wszystkim. Może jeszcze się to
zmieni, ciągle czekam.
Liczba odsłon rosła,
dowiadywałam się coraz więcej, działałam w grupach dla blogerów. Poznawałam
innych blogujących, budowałam sieci kontaktów i obserwowałam jak to wszystko
działa. A działało różnie. Owszem, znajdowały się jednostki, które autentycznie
angażowały się w czytanie, komentowanie i podtrzymywanie międzyblogowych
relacji. Jednostki. Większość osób z grup blogowych zostawiała komentarze tylko
po to, żeby odbębnić obowiązek. Widać, kiedy ktoś komentuje, bez czytania,
serio.
Powoli docierało do
mnie, że nie zależy mi na klikalności, sztucznym napędzaniu blogowej machiny i
zasięgach. Super, jeśli kogoś interesuje to, co piszę, super, jeśli zareaguje,
super, kiedy mogę z kimś o tym pogadać. Ale nic na siłę.
Współczesna blogosfera,
to w ogóle ciekawy twór. Blogi, które pamiętam, blogi sprzed 10 (starość!) lat,
były inne. Wiem, czasy się zmieniają, technologia rozwija, ale po drodze gubi
się podstawa. A podstawą w moim odczuciu powinna być treść i autentyczność.
Tak, pamiętam te potworne szablony, niedopasowane czcionki i kiczowate gify.
Ale było w tym coś żywego, był w tym człowiek. Nikt nie kalkulował, czy dany
tekst się sprzeda. Liczyło się tworzenie.
Nie mam nic przeciwko
ładnym oprawom i dbaniu o estetykę. Ale kiedy widzę kolejną wymuskaną stronkę,
która, chociaż bardzo profesjonalna, wygląda, jak wszystkie inne (pozdrowienia
dla darmowych banków zdjęć), i kiedy czytam o tym, jak budować markę, poszerzać
grono odbiorców i stać się autorem perfekcyjnym, to uciekam.
Wiem, że mogłoby być
lepiej. Mogłabym pisać więcej, wrzucać miliony linków na facebook’a, zrobić
profesjonalne logo. Kreować siebie na potrzeby wielkiego świata internetowego.
Wrzucać wyłącznie doskonałe zdjęcia. Zgrywać wielką blogerkę, pisaną prze
ogromne B. Ale wiecie co? Mam to w dupie.
Zależy mi na przystępności bloga i miłym odbiorze, ale nie uważam, że dostosowywanie się do wielkiego światka blogowego cokolwiek by zmieniło. To znaczy tak, podejrzewam, że zabiłoby coś we mnie.
Niedawno chciałam
wszystko rzucić w cholerę. Mam taki czas, że zupełnie nie wiem. Nie wiem, co ze
sobą zrobić. Nie wiem, czego chcę. Nie wiem, czy cokolwiek z tego, co robię, ma
sens. Nie mam siły o nic walczyć. Ale wiem, że gdybym dziś zamknęła blog,
żałowałabym.
Lubię pisać, lubię
dzielić się tym, co w jakimś stopniu uważam za wartościowe. Lubię poznawać opinie innych, zmieniać perspektywę i poszerzać horyzonty. Lubię myśleć
tekstem. Lubię blogować.
Pierwsze tygodnie z
blogiem uratowały mnie przed dołem, dały poczucie sensu. Każda odsłona dawała
mi wiele radości. W pewnym momencie poczułam presję, że to, co robię, powinno
znaczyć więcej dla innych, być czymś lepszym, czymś więcej, niż rzeczywiście
jest. Dzisiaj myślę, że jeśli mój tekst przeczyta jedna osoba i znajdzie w nim
coś dla siebie, to zawsze jedna więcej, niż kiedy przeczytam go tylko ja. Poza
tym wszystkie moje wpisy czytają co najmniej dwie osoby, które są ze mną od
początku i wiem, że będą do końca. Bardzo Wam dziękuję, to dużo dla mnie
znaczy.
Zbliżając się do końca…
Blog jeszcze trochę pożyje. Nie będę niczego obiecywać (komu i po co?), wątpię,
że zacznę publikować regularnie. Robię to przede wszystkim dla siebie i to się
liczy. Moje opinie się zmieniają, wspomniana zacierają, a tu mogę sprawdzić,
jak było.
Nie jest idealnie, nie
będzie. Wiem, że za często zaczynam zdania od ‘ale’ i ‘nie’. Ale mogę. Nie, nie
przestanę.
Blog pokazuje kawałek
mojego świata, śwata, który lubię, i który nie musi się nikomu podobać. Jeśli
się podoba, to cieszę się, zostańcie na dłużej. Jeśli nie, cóż… W sieci jest
tyle stron, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz