12:26

Sopot Film Festival 2015

Wakacje w pełni. Cieszę się tak, jakbym pierwszy raz w życiu miała wolne. Nie rozumiem tego, ale cieszę się, że się cieszę. Tak jest najlepiej.

Lato to świetny czas, żeby nadrobić filmowe zaległości. Niekoniecznie siedzieć w domu przed telewizorem czy komputerem, ale wybrać się do kina plenerowego albo poszukać festiwalu filmowego  w okolicy. Jedną z takich imprez w Trójmieście jest Sopot Film Festival.

Źródło: materiały prasowe

Szczerze mówiąc nie chciało mi się w tym roku. Moja cierpliwość do oglądania wyczerpała się trochę ostatnio, bo wiele filmów oglądałam z konieczności. A niestety konieczność skutecznie zabija entuzjazm. W każdym razie mój zabiła.

Nie mogłam sobie jednak całkiem odpuścić. Była to moja trzecia wizyta na sopockim festiwalu i szkoda byłoby mi zupełnie zrezygnować z czegoś, co naprawdę polubiłam. Zwykle układałam  swoją festiwalową wędrówkę tak, że oglądałam wszystkie krótkie metraże i sześć filmów pełnometrażowych. W tym roku, ostatecznie wybrałam się na cztery projekcje.

Do udziału w projekcjach krótkometrażówek zniechęciła mnie godzina, w której były wyświetlane i to, że za wstęp trzeba było płacić. 5 złotych to może nie majątek, ale uprzedziłam się trochę przez to, co działo się rok i dwa lata temu – ZAWSZE pojawiały się jakieś problemy techniczne i któryś z zapowiadanych filmów był pomijany. Strasznie mnie to irytowało. Z czego wynika ta sytuacja? Wieloma sprawami podczas festiwalu zajmują się wolontariusze. Ok, jest tak na wielu imprezach, ale z mojej perspektywy – perspektywy widza – nie są oni do tego wystarczająco przygotowani. Rozumiem różne potknięcia, to się zdarza wszędzie. Ale w tym przypadku uważam, że można byłoby zrobić pewne rzeczy lepiej. Nie winię za to samych wolontariuszy, ale osoby odpowiedzialne za całość. Może warto zainwestować w szkolenia podczas kolejnych edycji? Myślę, że znacznie ułatwiłoby to sprawę.

Co do tegorocznych seansów, największe wrażenie zrobił na mnie amerykański film Wildlike. Nie chciało mi się wierzyć, że film ten wyprodukowano w USA, bo jest on bardzo…europejski. Może historia nie jest bardzo oryginalna, ale opowiedziano ją w taki sposób, że jeśli będę miała okazję, to chętnie do niej wrócę. Nie będę Wam streszczać fabuły, bo nie ma to większego sensu (a niestety opis w gazetce z festiwalowym programem to jeden wielki spoiler). Najważniejszy – przynajmniej dla mnie – okazał się motyw wędrówki głównej bohaterki przez niesamowitą Alaskę. Świetne zdjęcia sprawiły, że sama czułam się jakbym przemierzała dzicz. Dzięki tym widokom wybaczyłam nawet organizatorom to, że projekcja opóźniła się ponad 20 minut, przez co nie zdążyłam na pociąg. Co tam. Warto było.



Kolejnym filmem, który wybrałam były Płynące Wieżowce. Obawiałam się tego seansu, nie ze względu na tematykę LGBT, przeciwko której nic nie mam, po prostu słyszałam wiele negatywnych opinii na temat filmu. Chciałam go jednak obejrzeć, a że po seansie miało odbyć się spotkanie z reżyserem, tym bardziej postanowiłam pójść. Do spotkania jednak nie doszło. Dlaczego? Nie mam pojęcia, bo kiedy weszłam na salę trwało już wprowadzenie do filmu przygotowane przez krytyka – pana Łukasza Maciejewskiego. Tak czy inaczej, poczułam się zawiedziona. Po raz kolejny. Na szczęście film bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Długie ujęcia i powolne tempo może nie odpowiadać wielu odbiorcom, ale ja dzięki temu całkowicie wczułam się w sytuację głównego bohatera. Fabuła w dużym skrócie opiera się na tym, że chłopak jest w udanym związku z dziewczyną, ma względnie poukładane życie, ale pewnego dnia wszystko się zmienia, ponieważ zaczyna go fascynować kolega. Brawa dla aktorów za odwagę, bo niektóre ze scen na pewno wiele ich kosztowały. Warto obejrzeć.

Źródło: materiały prasowe

Następnym przystankiem w mojej filmowej podróży był seans irańskiego filmu Taxi-Teheran. Po raz kolejny w tematykę wprowadził widzów pan Łukasz Maciejewski, co okazało się bardzo przydatne. Niewiele wiedziałam wcześniej na temat tego filmu, dowiedziałam się natomiast, że jego reżyser Jafar Panahi ma zakaz filmowania, groziło mu za to nawet więzienie, ponieważ jego filmy są niezgodne z wytycznymi kraju (wiecie, wymagana jest propaganda, ukazywanie swojego narodu w dobrym świetle i tak dalej…). Aby to obejść postanowił nagrywać w samochodzie, udając taksówkarza. Chociaż to, co dzieje się w filmie jest kreacją, wydaje się być autentyczne i wiele mówi o irańskim społeczeństwie. Ostateczny efekt jest interesujący. Sala kinowa była wypełniona do ostatniego miejsca, łącznie ze schodami. Zastanawiam się, czy faktycznie aż tyle osób zainteresowała ta historia, czy trafili tam przez przypadek. Patrząc na niektóre znużone osoby miałam wrażenie, że zmyliło je słowo taxi w tytule…  

Źródło: materiały prasowe

Swoją przygodę z tegoroczną edycją Sopot Film Festiwal zakończyłam seansem peruwiańskiego filmu Klimaty. Z trudności technicznych – podczas projekcji wyświetlano napisy angielskie i pod spodem, dużo mniejsze polskie. Musiałam mocno wytężać wzrok, aby wszystko przeczytać i skończyło się na tym, że częściej spoglądałam na te anglojęzyczne. Dodam tylko, że siedziałam w trzecim rzędzie. Film podzielono na trzy bloki, w których przedstawione zostały historie trzech kobiet w różnym wieku. Niby nagrane z pomysłem, z dobrymi zdjęciami i bohaterkami, ale całość do mnie nie trafiła. Czegoś brakowało i było kilka momentów, w których mój umysł próbował zasnąć. Na pewno znajdzie swoich odbiorców, nie były to jednak moje klimaty…



Różne rzeczy można powiedzieć o tym festiwalu, chociaż wiele kwestii wciąż wymaga dopracowania, Sopot Film Festiwal ma więcej zalet, niż wad. Który festiwal umożliwia Wam pójście na plażę między projekcjami? Sopot jest miastem, do którego warto się wybrać, żeby poczuć lato, więc super, że znalazło się tam miejsce także na kulturę. Chociaż część filmów wyświetlana jest w Multikinie, panuje tam wówczas inna atmosfera, niż na co dzień. Raczej nikt nie je, a jeśli już to dyskretnie, nikt nikomu nie przeszkadza – z zasady przychodzą tam osoby, które interesują się kinem, więc skupiają się na filmach. Ciekawe są spotkania z ludźmi filmu, chociaż, w tym roku nie udało mi się w żadnym uczestniczyć. Ale najważniejszą zaletą sopockiego festiwalu jest świetny repertuar. Przekrój filmów jest naprawdę duży – można obejrzeć starsze produkcje, filmy ostatniego roku, filmy animowane czy filmy trudno dostępne, które nie miały swoich polskich premier. Przekrój repertuaru sprawia, że każdy powinien znaleźć coś dla siebie.

Jeśli kogoś interesuje dokładny program, lokalizacje, czy filmy nagrodzone na festiwalu polecam wizytę na jego OFICJALNEJ STRONIE.

Dobrze, że ostatecznie pojechałam i zobaczyłam, chociaż te cztery filmy. Dziękuję Mamie i Cioci, że miały ochotę mi towarzyszyć (było fajnie, nie?). Życzę festiwalowi jak najlepiej, mam nadzieję, że będzie się rozwijał i kolejne edycje okażą się jeszcze lepsze od poprzednich. 

Zostań ze mną na dłużej :)

6 komentarzy:

  1. Kino uwielbiam, więc taki festiwal na pewno by mnie zainteresował. Oj dlaczego jeszcze na żadnym takim nie byłam? Trzeba nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie, też bym się zawiodła, gdybym widziała taką organizację. Pociąg uciekł, ale przynajmniej obejrzałaś fajny film :). Muszę poszukać tych filmów i też je obejrzeć :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale fajnie, że tu trafiłam! Od lutego jestem zakochana po uszy w Gdańsku!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Skrzypek z poddasza , Blogger