Znowu leje. Nie wiem
dlaczego ostatnio aż tak zwracam uwagę na pogodę. Lato-nie lato trwa, jeśli brakuje go za oknem, to możecie popatrzeć chociaż na letnią scenerię na blogu. Kiedy pogoda nie dopisuje, przynajmniej mamy idealne warunki
żeby w coś zagrać.
Rozgrywkę w The Last of Us zakończyłam całkiem
niedawno, ale trwała ona prawie pięć miesięcy. Grałam bardzo nieregularnie,
jednorazowo od godziny do trzech. Po dwudziestu siedmiu godzinach i dwudziestu
siedmiu minutach gry (naprawdę tak śmiesznie wyszło) oraz trzystu śmierciach (za
których liczenie trzeba podziękować mojemu bratu – tak, był wytrwały, ale nie
oszukujmy się, podjął się tej roli nie bez przyjemności) mogę w końcu podzielić
się z Wami moimi wrażeniami z rozgrywki.
Akcja toczy się w
czasach postapokaliptycznych. Pojawiają się tam różne zmutowane stworzenia,
które kiedyś były ludźmi. Joel – główny bohater naszej wędrówki jest mężczyzną
po przejściach, w średnim wieku. Celem podróży jest dostarczenie do bazy Świetlików
Ellie – nastolatki, która uodporniła się na zarażenie – w przeciwieństwie do
innych ludzi, mimo ugryzień nie zmienia się w potwora. To, że jest odporna daje
nadzieję na wynalezienie szczepionki dla innych osób.
Rozgrywka polega
głównie na tym, aby przetrwać. Rzadko pojawiają się momenty postoju. Długo wątpiłam, że
gra mi się spodoba, ale z perspektywy czasu myślę, że moja niechęć spowodowana
była brakiem umiejętności. Na szczęście się nie zniechęciłam.
Początki były bardzo
trudne. Mój brak doświadczenia w posługiwaniu się padem okazał się sporą przeszkodą.
Bo o ile w Heavy Rain liczyła się
przede wszystkim szybkość i znajomość rozkładu poszczególnych przycisków, tak
tutaj korzystać trzeba było ze wszystkiego. Nieustająca koncentracja, szybkość,
celność, odpowiedni wybór broni… Obie półkule używane w stu procentach. Zaczęłam od grania na poziomie normalnym, ale
po pewnym czasie zmieniłam go na łatwy. Nie było co się oszukiwać, i tak szło mi
wystarczająco ciężko.
Jedną z najmocniejszych
stron gry jest grafika. Momentami było odrobinę za ciemno (możliwe też, że
miałam coś źle ustawione albo po prostu efekt był zamierzony), ale po za tym…
Bajka. Oczywiście dosyć krwawa i niekiedy bardzo brutalna, ale bajka. Widoki, w
których dominuje przyroda są niesamowite i naprawdę świetnie zrobione.
Gra mocno wchodzi do
umysłu. Nie mogłam przy niej siedzieć dłużej niż trzy godziny, bo ciężko było mi wrócić do rzeczywistości. Mój mózg mimowolnie opracowywał
strategię późniejszej rozgrywki, dlatego ograniczałam granie.
Największym przełomem
był dla mnie moment, w którym nauczyłam się strzelać. Może to śmieszne, ale o ile walka
wręcz wychodziła mi całkiem przyzwoicie, ze strzelaniem było już gorzej. Umiem,
w końcu umiem! :D
Przywiązałam się do
bohaterów i po pewnym czasie zaangażowałam się w historię. Nie była to miłość od
pierwszego wejrzenia, raczej uczucie, które rosło wraz z dalszą grą. Myślę, że to
jedna z najlepszych rzeczy, w które grałam do tej pory. Dzięki Michał, że
mogłam w tym uczestniczyć. Z niecierpliwością czekam na drugą część. Zagram na
pewno.
Na koniec ciekawostka – krótki filmik dotyczący polskiej wersji językowej.
Na koniec ciekawostka – krótki filmik dotyczący polskiej wersji językowej.
Zostań ze mną na dłużej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz