21:50

The Last of Us - umiem strzelać, lubię grać

Znowu leje. Nie wiem dlaczego ostatnio aż tak zwracam uwagę na pogodę. Lato-nie lato trwa, jeśli brakuje go za oknem, to możecie popatrzeć chociaż na letnią scenerię na blogu. Kiedy pogoda nie dopisuje, przynajmniej mamy idealne warunki żeby w coś zagrać.


Źródło: materiały prasowe

Rozgrywkę w The Last of Us zakończyłam całkiem niedawno, ale trwała ona prawie pięć miesięcy. Grałam bardzo nieregularnie, jednorazowo od godziny do trzech. Po dwudziestu siedmiu godzinach i dwudziestu siedmiu minutach gry (naprawdę tak śmiesznie wyszło) oraz trzystu śmierciach (za których liczenie trzeba podziękować mojemu bratu – tak, był wytrwały, ale nie oszukujmy się, podjął się tej roli nie bez przyjemności) mogę w końcu podzielić się z Wami moimi wrażeniami z rozgrywki.

Akcja toczy się w czasach postapokaliptycznych. Pojawiają się tam różne zmutowane stworzenia, które kiedyś były ludźmi. Joel – główny bohater naszej wędrówki jest mężczyzną po przejściach, w średnim wieku. Celem podróży jest dostarczenie do bazy Świetlików Ellie – nastolatki, która uodporniła się na zarażenie – w przeciwieństwie do innych ludzi, mimo ugryzień nie zmienia się w potwora. To, że jest odporna daje nadzieję na wynalezienie szczepionki dla innych osób.    

Rozgrywka polega głównie na tym, aby przetrwać. Rzadko pojawiają się momenty postoju. Długo wątpiłam, że gra mi się spodoba, ale z perspektywy czasu myślę, że moja niechęć spowodowana była brakiem umiejętności. Na szczęście się nie zniechęciłam.




Początki były bardzo trudne. Mój brak doświadczenia w posługiwaniu się padem okazał się sporą przeszkodą. Bo o ile w Heavy Rain liczyła się przede wszystkim szybkość i znajomość rozkładu poszczególnych przycisków, tak tutaj korzystać trzeba było ze wszystkiego. Nieustająca koncentracja, szybkość, celność, odpowiedni wybór broni… Obie półkule używane w stu procentach. Zaczęłam od grania na poziomie normalnym, ale po pewnym czasie zmieniłam go na łatwy. Nie było co się oszukiwać, i tak szło mi wystarczająco ciężko.

Jedną z najmocniejszych stron gry jest grafika. Momentami było odrobinę za ciemno (możliwe też, że miałam coś źle ustawione albo po prostu efekt był zamierzony), ale po za tym… Bajka. Oczywiście dosyć krwawa i niekiedy bardzo brutalna, ale bajka. Widoki, w których dominuje przyroda są niesamowite i naprawdę świetnie zrobione.

Źródło: materiały prasowe
Gra mocno wchodzi do umysłu. Nie mogłam przy niej siedzieć dłużej niż trzy godziny, bo ciężko było mi wrócić do rzeczywistości. Mój mózg mimowolnie opracowywał strategię późniejszej rozgrywki, dlatego ograniczałam granie.

Największym przełomem był dla mnie moment, w którym nauczyłam się strzelać. Może to śmieszne, ale o ile walka wręcz wychodziła mi całkiem przyzwoicie, ze strzelaniem było już gorzej. Umiem, w końcu umiem! :D

Przywiązałam się do bohaterów i po pewnym czasie zaangażowałam się w historię. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, raczej uczucie, które rosło wraz z dalszą grą. Myślę, że to jedna z najlepszych rzeczy, w które grałam do tej pory. Dzięki Michał, że mogłam w tym uczestniczyć. Z niecierpliwością czekam na drugą część. Zagram na pewno. 

Na koniec ciekawostka  krótki filmik dotyczący polskiej wersji językowej.



Zostań ze mną na dłużej :)
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Skrzypek z poddasza , Blogger