Jak wszyscy pewnie
zauważyli rok 2014 się zakończył. Definitywnie. W kulturze i Trójmieście
wydarzyło się naprawdę dużo. Spróbuje krótko opisać najważniejsze momenty roku,
ale ograniczę się do tego, w czym uczestniczyłam. Przed Wami subiektywny
przegląd kultury w 2014 roku.
Źródło: marketwatch.com |
Teatr
Zacznę nietypowo, bo od
teatru, o którym nie miałam jeszcze okazji nic napisać na blogu. W tym roku w
moim trójmiejskim życiu teatralnym królowała PC Drama. Kto mieszka w Trójmieście i okolicach, a nie słyszał
jeszcze o PC Dramie (która odbywa się najczęściej raz na miesiąc w Klubie Żak) powinien to jak najszybciej nadrobić. Jest to świetny
sposób na obcowanie z teatrem przede wszystkim dla tych, którzy nie chcą dużo
wydać, a chcieliby wiele zobaczyć. Czytanie performatywne – na tym opierają się te
przedstawienia, co wcale nie znaczy, że dostarczają one mniej wrażeń, niż
tradycyjne spektakle. Nie będę się rozpisywać, bo PC Drama zdecydowanie
zasługuje na oddzielny wpis, powiem tylko, że największe wrażenie w tym roku
zrobiła na mnie Piaskownica. Adam
Ferency bezbłędnie wcielił się w postać Protazka. Jeśli gdzieś, kiedyś
wystawiana będzie Piaskownica Michała
Walczaka to bardzo zachęcam do zobaczenia jej realizacji. Ale koniecznie w
składzie Adam Ferency i Halina Skoczyńska, w reżyserii Igora Gorzkowskiego.
Źródło: polskidramat.pl |
Wyspa Marivaux – ubiegłoroczna premiera Teatru Wybrzeże, głośna przede wszystkim ze względu na
Katarzynę Figurę. Miałam okazję być na próbie generalnej tego spektaklu i
niestety okazał się on dla mnie wielkim rozczarowaniem. Mimo to zapadł w
pamięć. Zapamiętałam go jako jeden wielki bałagan. Nie trafił do mnie, nie
zrozumiałam go nawet na podstawowym poziomie. Na szczęście usłyszałam od kilku
osób, które znają się na teatrze, że spektakl ten jest zwyczajne wielkim
nieporozumieniem. Można zobaczyć, ale na własną odpowiedzialność.
Jeszcze dwa spektakle,
których premiery nie odbyły się w 2014, ale wciąż są grane i warte zobaczenia. Za
chwilę. Cztery sposoby na życie i jeden na śmierć. w Teatrze im.
Juliusza Słowackiego w Krakowie – historia oparta przede wszystkim na opowiadaniu.
Pięć bohaterek, których losy się splatają, dzieli się z publicznością swoim życiem.
Mimo oszczędnych środków wyrazu, przedstawianie naprawdę robi wrażenie.
Sukcesem okazali się
także Chłopi Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Spektakl
jest dobry, chociaż nie obyło się bez dłużyzn. Były momenty, w których się
nudziłam, skupienia nie ułatwiały też niewygodne fotele, w których praktycznie
nie można się ruszyć (powiększenie Teatru nie wyszło na dobre…). W ostatni weekend można było obejrzeć ten spektakl na TVP1. Na pewno będzie jeszcze powtarzany, no i wciąż jest grany w teatrze. Zachęcam do oglądania.
Film
Od pewnego czasu
wydarzeniem filmowym, na które czekam z niecierpliwością jest Sopot Film Festiwal. Można tam zobaczyć
filmy z całego świata, zarówno nowe jaki i starsze. Może latem niewiele osób
chodzi do kina, ale na Sopocki Festiwal warto pojechać, a w przerwach między
filmami iść na wakacyjny spacer po plaży ;) Dla mnie dużą atrakcją są
darmowe pokazy najlepszych krótkometrażówek roku (uwielbiam krótkie metraże, te
najlepsze dostarczają często więcej emocji, niż niejeden film pełnometrażowy).
Z mało znanych produkcji, które miałam okazję zobaczyć w Sopocie, ujął mnie
filipiński film Shift. Fabuła nie była szczególnie wyszukana, ale do mnie
trafiła. Może dlatego, że bohaterowie byli na podobnym etapie życia, co ja. Nie
wiem, czy film będzie gdzieś jeszcze wyświetlany, polską premierę miał właśnie
w Sopocie.
Na pewno wszyscy Polscy
słyszeli o Bogach Łukasza Palkowskiego, filmie który z patriotycznego
obowiązku zobaczyć trzeba. Jest naprawdę dobrze zrobiony, nieźle się na nim
bawiłam (zaskakująco wiele zabawnych momentów), ale żeby mówić o nim jako
najlepszym polskim filmie…? Bez przesady. Chociaż polskim filmem roku pewnie był.
Z zeszłorocznych
premier zagranicznych utkwiły mi w głowie dwa filmy. Oba specyficzne i nie dla
każdego, oba z powolną narracją, gdzie nie fabuła jest najważniejsza, a
nastrój.
Pierwszy z nich to Tylko
kochankowie przeżyją Jima Jarmusha. Zakochałam się w tym filmie od
pierwszych scen, w których główny bohater wyciąga swoją kolekcję gitar, a w tle
słychać nastrojową muzykę (naprawdę interesująca ścieżka dźwiękowa).
Specyficzny obraz, który znalazł swoich odbiorców. Nie nastawiajcie się na film
o wampirach, to po prostu klimatyczna historia o przemijaniu i uczuciach.
Drugim filmem jest Boyhood.
Richard Linklater realizował go przez 12 lat rejestrując w ten sposób
dojrzewanie występujących w filmie aktorów. Chociażby dlatego warto go
zobaczyć. Ale wiem, że nie każdy przetrwa te 3 godziny. Mnie ten film bardzo
się podobał i na pewno jeszcze do niego wrócę.
Gry
W 2014 wróciłam do
gier. Długo się przed tym broniłam, bo to baaaardzo czasochłonna zabawa, a
jeśli chce się grać w nowości to także kosztowna… Typowym graczem nie jestem, dlatego
nie będę tworzyła rozbudowanego podsumowania. Trafiłam niedawno na gierkę Octodad:
Dadliest Catch. To zręcznościówka z fabułą, w której wcielamy się w
ośmiornicę – ojca ludzkiej rodziny. Nie możemy ujawnić nikomu, że nie jesteśmy
człowiekiem. Brzmi straszne głupio, ale jest dość zabawne i wbrew pozorom
trudne. Spróbujcie tylko normalnie chodzić, mając macki zamiast nóg. Frustracja
gwarantowana. Powiem jeszcze tylko, że w ostatnich dniach udało mi się zagrać w
The
Walking: Dead Season Two (dzięki Steam za świąteczne promocje!).
Relacja z rozgrywki w najbliższych dniach.
Źródło: gamespot.com |
Książki
Wstyd przyznać, że jestem baaaaardzo do tyłu z nowościami literackim. Przeczytałam w tym roku
całkiem sporo, ale niestety prawie same starsze rzeczy. W kolejce czekają nowe
powieści Stephena Kinga, Głosy Panamo
Jaume Cabre i kilka innych tytułów, na które nie znalazłam jeszcze czasu.
Jedyną książkową premierą, która trafiła w moją ręce był Londyn NW Zadie Smith. Książka jest dosyć trudna w
odbiorze, ale interesująca. Nie zupełnie mnie przekonała, ale z drugiej strony
nie jest to pozycja do „podobania się”. Łączy się jednak z pewnym wydarzeniem,
dzięki któremu będę ją dobrze wspominać…
Źródło: instytutksiazki.pl |
Muzyka
Koncert Aerosmith w Atlas Arenie. To właśnie w
drodze do Łodzi czytałam Londyn NW.
Wtedy też dowiedziałam się, że zdałam wszystkie egzaminy na studiach, co tylko
poprawiło mój i tak dobry nastrój. Mimo tego, że podróż, koncert i dzień w
Łodzi spędziłam sama, był to jeden z lepszych dni w roku. I jeden z lepszych
koncertów. Moją ekscytację wzmacniał jeszcze fakt, że pojechałam tam nie mając
biletu i do ostatniej chwili czekałam na chłopaka, z którym umówiłam się dzień
wcześniej, że mi go sprzeda. Naprawdę mam wiele dobrych i zabawnych wspomnień z
Łodzi…
Co do samego koncertu –
to była czysta energia. Żałowałam trochę, że nie udało mi się zobaczyć też
Black Sabbath, ale wszystkiego mieć nie można. Chociaż nie jestem wielką fanką
Aerosmith, to na koncercie bawiłam się naprawdę świetnie. Przy każdej kolejnej
piosence myślałam, że to najlepszy moment występu. Do dziś nie mogę wybrać
jednego ulubionego, nie wiem czy widziałam koncert zagrany na tak równym
poziomie. Muzycy nie odpuszczali ani na sekundę, a przecież swoje lata już
mają. Tylko podziwiać. Początek, kiedy z głośników leciało Fat
Bottomed Girls, wszyscy śpiewali i przez chwilę łudziłam się, że na scenie
pojawi się Queen... Ten koncert był jednym wielkim wspaniałym momentem.
Źródło: muzyka.interia.pl |
Później był Open'er.
Najczęściej wybieram jeden najciekawszy dla mnie dzień, jeżdżę tam od 6 lat i
jest to dla mnie obowiązkowe otwarcie wakacji (trochę się obawiam, że w tym
roku może być kiepsko, niestety nowe festiwale, zwłaszcza Orange Warsaw Festiwal,
zabierają wielu potencjalnych artystów). Tym razem poszłam 3 lipca, przede
wszystkim ze względu na koncert Pearl Jam. Cudowna, nastrojowa podróż
sentymentalna – tym właśnie był dla mnie ten koncert. Na długo zostanie w
serduszku. The Afgan Whigs – zaskakujący, naprawdę świetny występ z ogromną dawką
energii. Szkoda, że większość osób wybrała MGMT, którzy chociaż mają kilka
ciekawych kawałków, nie są szczególnie interesujący na żywo. Moim ulubieńcem
koncertowym polskiej sceny muzycznej jest zespół Pustki. Dziwi mnie, że grają
tyle lat, a ciągle mają niewielkie grono słuchaczy. Zasługują na wiele wiele
więcej, bo tego co oni, nie robi żaden inny zespół. Byłam na ich koncertach
kilka razy i każdy kolejny robi na mnie jeszcze większe wrażenie. Polecam
bardzo.
Źródło: rockville.pl |
Po rozpoczęciu lata w Gdyni, przyszedł
czas na Gdańsk Dźwiga Muzę. Początkowe edycje nastawione przede wszystkim na tancerzy
i warsztaty taneczne, obecnie ukazujące także niezły przekrój polskiej sceny
muzycznej. Nie będę się rozpisywać – koncerty zespołów Hey, Luxtorpeda,
ponownie Pustki, ale także Hunter i nawet Kaliber 44 bardzo mi się podobały.
Nie do końca rozumiem fenomen grupy Łąki Łan, ale wiele osób (co bardzo
wyraźnie było widać na koncercie) rozumie, a nawet darzy ten zespół głębszym
uczuciem. Ja akurat nie. Trochę przypadkowo trafiłam też na koncert duetu Sokół i Marysia Starosta, na którym strasznie się wynudziłam. Cóż, nie wszystko jest
dla każdego.
Z mniejszych, ale
równie ważnych dla mnie koncertów wymienię jeszcze Domowe Melodie w Parlamencie
(jak tylko osłucham się z ich nowymi płytami pojawi się wpis). Ciekawym
doświadczeniem był dla mnie także koncert bardzo interesującej niemieckiej
grupy The Somnambulist, o którym krótko pisałam TU.
Byłam też na
Woodstocku, jednak wyjazd okazał się wyjątkowo mało muzyczny, dlatego go przemilczę.
Oby w tym roku było inaczej.
Rok 2014 przyniósł też wiele
nowości płytowych, dla mnie wyjątkowo był to rok polskich wydawnictw. Pojawiło
się tego tyle, że na pewno nie uda mi się wymienić wszystkiego.
Solowy debiut Artura
Rojka Składam się z ciągłych powtórzeń. Płyta była naprawdę wszędzie
i chociaż często jest tak, że wokalista zupełnie nie radzi sobie po odejściu z
zespołu. Rojek jednak zaprzeczył tej tendencji i album stał się bardzo
popularny. Faktyczne po jego kupieniu słuchałam go często, ale w
pewnym momencie mi się przejadł. Zwłaszcza, że single długo nie opuszczały
trójkowej Listy Przebojów. Myślę, że płyta nie przetrwa próby czasu i nie przejdzie do historii
polskiej muzyki. Chyba, że Rojek nie wyda już nic innego.
Wciąż niedocenione
Pustki i Safari. Sympatyczne melodie z oryginalnymi tekstami plus abstrakcyjne
poczucie humoru, które uwielbiam. Płyta jednak dopiero na koncertach w pełni
rozkwita i staje się jeszcze lepszą wersją siebie. Czekam na więcej.
Karma market
Much. Od premiery płyty zabieram się za opisanie płyty, nie wiem dlaczego do tej pory mi nie wyszło. Takich Much jeszcze nie było. Idą w kierunku najlepszym
z możliwych, a więcej napiszę niedługo.
Mela Koteluk Migracje.
Twórczość Meli jest niewymuszona, wokalistka nikomu nie próbuje się
przypodobać, a mimo to odnosi sukcesy. Migracje
są godnym następcą płyty Spadochron.
A morał tej historii
mógłby być taki, mimo że cukrowe, to jednak buraki Luxtorpedy.
Kolejna świetna płyta w dorobku zespołu. Fajnie, że grupa oprócz dobrego,
oryginalnego brzmienia (nie bez powodu do każdej płycie dostajemy bonus w
postaci utworów w wersji instrumentalnej) dba o teksy.
Piosenki Luxtorpedy mają
przesłanie, warto to docenić.
Mój osobisty faworyt czyli
Sentiments
Julii Marcell. Nie dodam nic więcej, wpis o płycie znajdziecie TU.
Poza wyżej wymienionymi
na pewno warto sięgnąć jeszcze po płyty: Organka Głupi, Mamut Fisz Emade
Tworzywo, Ruby Dress Skinny Dog Curly
Heads, BWB Experience Natalii Sikory, 25
Cents For a Riff Acid Drinkers, Rzeźba
dnia Renaty Przemyk, czy DaDaDam
grupy Perfect z piosenką Wszystko ma swój
czas, która porusza mnie za każdym razem tak samo mocno.
Zagraniczną płytą roku
jest dla mnie The Endless River Pink Floyd. Fanom zespołu nie muszę tłumaczyć,
inni mogą tego nie zrozumieć. Płyta prawie w całości instrumentalna (z jednym
wyjątkiem), w wielu momentach nawiązująca do starych albumów grupy. Piękna,
poruszająca muzyka, doskonale ilustrująca i podsumowująca dorobek zespołu.
Jack White i Lazaretto.
Mam problem Whitem, bo z jednej strony uważam, że jest to jeden z najbardziej
uzdolnionych współczesnych muzyków, posiada ogromną charyzmę i jest prawdziwym
pasjonatem, widać, że naprawdę kocha to, co robi. Z drugiej strony jego piosenki są
specyficzne. Trudno coś zarzucić coś jego płytom, ale jest coś nieuchwytnego
czego im brakuje. Chyba najbardziej cenię go za twórczość zespołu The Dead
Weather. Jego solowe dokonania też do mnie trafiają, chociaż nie są to płyty,
po które sięgam na co dzień.
Hydra
Within Temptation. Chociaż nie słucham już tego zespołu tak często jak kilka
lat temu, cały czas doceniam. Rozwijają się i nie unikają eksperymentów –
najnowsza płyta wyraźnie różni się od pozostałych. Dla mnie jednak najbardziej
poruszające są ich albumy koncertowe, swoją przygodę z Within Temptation
zaczęłam właśnie od obejrzenia koncertu Black
Symphony – naprawdę niezwykłe
widowisko.
Mighty Oaks Howl.
Na zespół i płytę trafiłam przypadkiem. Przeczytałam wywiad z muzykami, spodobał mi się, zapamiętałam go, a po kilku miesiącach trafiłam na płytę,
która akurat była za 10 zł. Kupiłam w ciemno i nie żałuję. To zestaw
spokojnych, klimatycznych utworów, może nie są oryginalne, ale bardzo
przyjemnie się ich słucha. Spędziłam z tą płytą wiele wieczorów.
Co jeszcze? Rock or Bust AC/DC, Sonic Highways Foo Fighters, Lullaby
and… The Ceaseless Roar Roberta Planta, owiane mini skandalem z darmowym
udostępnieniem płyty Songs of Innocence
U2… W muzyce działo się naprawdę dużo i jestem pewna, że o czymś zapomniałam.
Wpis rozrósł się do gigantycznych rozmiarów, a myślę, że i tak nie oddałam w pełni minionego roku. Dziękuję wszystkim, którzy przebrnęli przez całość, mam nadzieję, że znaleźliście dla siebie coś interesującego. Może macie jakieś swoje typy zeszłoroczne? Życzę wszystkim pełnego kultury roku 2015 i udanego także we wszystkich pozostałych dziedzinach :)
Zostań ze mną na dłużej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz