Prawie każdy będąc
nastolatkiem przechodził specyficzne fascynacje muzyczne. Ja miałam ich bardzo
wiele, co jakiś czas wracam do niektórych z nich. Kilka dni temu z jedną z
moich nastoletnich miłości mogłam skonfrontować się osobiście. Trochę bolało.
Źródło: materiały prasowe |
Najbardziej intensywny
czas mojej relacji z grupą HIM przypada na gimnazjum. Chociaż płytę Razoblade Romance znałam już wcześniej, to właśnie wtedy
słuchałam jej najczęściej. Niedługo potem dołączyły do niej nagrania z Love Metal, a z każdej ściany w moim
pokoju spoglądał mroczny Ville Valo. Łączyło się to też z ogromną potrzebą
oglądania programu Viva la Bam (dla
niewtajemniczonych – Bam Margera był ogromnym fanem HIM, a – no i jeszcze moim
potencjalnym przyszłym mężem :D).
Muzyka Jego Piekielnej
Wysokości towarzyszyła mi także później, nigdy jednak tak często jak w
wieku trzynastu, czternastu lat. Nic dziwnego, że kiedy dowiedziałam się, że
zespół zagra w Gdańsku bardzo się ucieszyłam. Od razu kupiłam bilet i wróciłam
do słuchania piosenek, które kiedyś tak bardzo mnie poruszały. Z zaskoczeniem
odkryłam, że niektóre z nich podobają mi się równie mocno, co 10 lat temu.
Czyż panowie nie byli piękni? |
Tak, muzyka grupy HIM
ma w sobie sporo kiczu. Tak, wiele można im zarzucić. Ale jest w ich brzmieniu
coś, co sprawia, że chce się ich słuchać mimo to. Głównym elementem przyciągającym
jest chyba głos wokalisty – głęboki, z niesamowitymi dołami. Do tego dochodzi
uniwersalność piosenek – zespół wciąż przyciąga nowych słuchaczy.
Obudziły się we mnie
dawne emocje i z niecierpliwością czekałam na koncert.
Występ rozpoczął utwór Buried alive by love (przy jego
dźwiękach zasypiałam kiedyś dzień w dzień, wciąż nie wiem jakim sposobem). Od początku
wiedziałam, że coś jest nie tak. Nagłośnienie było fatalne, perkusja i gitary
zagłuszały wokal, a dźwięk przepływał tak, że miałam wrażenie, że zespół
znajduje się za ścianą. Myślałam, że to może przejściowe problemy techniczne, ale
niestety – taki stan utrzymywał się przez większość koncertu. Nie wiem, czy to
prawda, ale podobno nagłośnieniem koncertów HIM zajmuje się ich prywatny
akustyk. Jeśli tak, to bardzo im współczuję.
Ville niestety też już
chyba nie ma ochoty na koncertowanie. Śpiewa, bo śpiewa – w końcu dostaje za to
pieniądze, więc głupio by było, gdyby dał sobie spokój. Strasznie żałuję, że
tak było, bo słychać, że wciąż ma spore możliwości.
Mimo wszystkich
niedogodności przeżyłam na koncercie kilka wyjątkowych momentów, głównie
podczas starszych utworów, do których jestem bardziej przywiązana.
Nie żałuję, że tam
byłam, nie. Po prostu trochę mi przykro, że coś, co mogło być naprawdę
niezwykłe, wyszło jak wyszło.
Prawdziwi fani powiedzą,
że się czepiam. Nie, po prostu szczerze piszę o swoich odczuciach. Koncert mnie
rozczarował. Łudzę się jednak, że w latach świetności HIM prezentował
się lepiej. Może kiedyś jeszcze wróci do formy. Dobrze by było, bo przecież
wciąż jest grono fanów, którzy czekają na wielki powrót zespołu.
Zostań ze mną na dłużej :)
Tez mialam lekka "faze" na HIM, chociaz u mnie to bylo bardziej ze wzgledu na kilka piosenek ktore bardzo mi sie podobaly, nizeli sale albumy. Na koncert bym poszla, jesli nie musialabym dojezdzac i niebylby drogi, bo wyglada na to ze kosztowac sie nie warto jesli koncertowanie w tym stylu jest juz u nich norma. Zrobilas jakies zdjecia?
OdpowiedzUsuńKoncert na szczęście nie był drogi, bilety były po 90 złotych. Coś Ty, na takie imprezy z aparatem nie wejdziesz...
UsuńJeju normalnie myślałyśmy podobnie w tamtych latach:D Viva la Bam to było tak głupie, ale przecież oglądało się dla samego Bama :) HIM i jego ''Join me in death'' sprawiał, że na dyskotekach wraz z koleżanką wyrywałyśmy klepki z parkietu od skakania w glanach a przy ''Gone with the skin'' marzyłyśmy o tym aby wtedy TEN JEDYNY podszedł i zaprosił do przytulańca :)
OdpowiedzUsuń