Powoli wracam do
normalności, więc i wpisy zaczną pojawiać się regularnie. Przede mną stosik
ciekawych książek (w tym kilka nowości!), filmy oscarowe, koncerty… Za nim
jednak zajmę się tym wszystkim, spróbuję opisać coś, czego fenomenu wciąż nie
mogę pojąć. Reklamy pojawiają się na każdym kroku, w kinach seanse odbywają się
po 11 razy dziennie. Podobno to największy kasowy sukces w Polsce od 1989 roku.
Świat żyje historią 50 twarzy Greya. Dlaczego?
fot. materiały prasowe |
Tegoroczna sesja była
dla mnie naprawdę intensywna. W przerwach między czytaniem tekstów
specjalistycznych i przeglądaniem notatek postanowiłam poszukać czegoś
lekkiego. Padło na Greya, o którym słyszałam tyle samo złego, co dobrego.
Postanowiłam przekonać w czym tkwi jego wyjątkowość.
Kilka słów wstępu dla
tych, którzy o książce nie słyszeli (są tacy?). E L James – autorka bestsellerowego
cyklu powieści była ogromną fanką Zmierzchu
Stephenie Meyer i podobnie jak
wiele innych wielbicielek pisała internetowe fan fiction, przekształcając
relację Belli i Edwarda z romantycznej w erotyczną. Opowiadania cieszyły się powodzeniem, niedługo potem wydano je w formie powieści, która sprzedawała się w
zawrotnym tempie.
Przebrnęłam przez
książkę i faktycznie spełniła moje oczekiwania – otrzymałam kilka godzin, w
czasie których nie musiałam myśleć. Ani trochę. Tylko, co z tego? Nie zmieniłam
dzięki niej sposobu postrzegania świata, w żaden sposób nie zostałam
zainspirowana. Oprócz uczucia odmóżdżenia książka ta pozostawiła mnie z
pytaniem „Ale jak…? Jakim sposobem coś tak kiepskiego zdobyło aż taką
popularność?”. Uwaga, będą spoilery.
Ana to zakompleksiona
studentka literatury. Mieszka z (oczywiście) przebojową przyjaciółką, nigdy nie
była w związku. Ma wąskie grono znajomych, pracuje w sklepie dla
majsterkowiczów (nie, to nie żart). Pewnego dnia idzie w zastępstwie chorej
współlokatorki przeprowadzić wywiad z tajemniczym biznesmenem – Christianem Greyem.
Coś przyciąga ich do siebie i zaczynają się ze sobą spotykać. Głównie w
celach seksualnych.
Bohaterowie są
nakreśleni w banalny sposób. Ona – nieśmiała, niedoświadczona, nijaka. Poddaje
się obcemu mężczyźnie, ślepo mu ufa, przyjmuje drogie prezenty, nieudolnie się
broniąc (kiedy dzieli się z Chrystianem wątpliwościami czy przypadkiem nie jest
jego utrzymanką, on szybko je rozwiewa). W wolnych chwilach przygryza wargę albo się rumieni. On zarabia miliony, chociaż
ma dopiero 27 lat. Nieziemsko przystojny, niedostępny, z trudną przeszłością. Mroczny. Wczesne dzieciństwo sprawiło, że nie potrafi zaangażować się w relacje
uczuciowe, interesuje go wyłączne seks sadomasochistyczny. Bardzo interesujące.
Absurd goni absurd. Ana
z dnia na dzień staje się specjalistką do spraw seksualnych. Nie godzi się na
podpisanie umowy, której Christian wymaga od swoich uległych. Mimo to pokazuje
jej on jak taka relacja wygląda. Łamie także swoje zasady – śpi z Aną w jednym
łóżku, zabiera na randki, przedstawia rodzicom. Taki z niego buntownik.
Tym sposobem streściłam
prawie całą fabułę. Reszta to opisy scen erotycznych. A może nawet nie, to po
prostu obszerne streszczenia licznych zbliżeń, z których każde kolejne jest przyjemniejsze
od poprzedniego. Fascynujące.
Czym 50 twarzy Greya różni się od typowego
romansidła? Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to książka gorsza. Nie znam się na
tego typu twórczości, ale… Fabuła jest żadna, bohaterowie przezroczyści, a język…
No właśnie. Narracja pierwszoosobowa ujawnia nam myśli i przy okazji bogate słownictwo
oraz wewnętrzne życie głównej bohaterki. Jak na studentkę literatury ma poważne
problemy z wyrażaniem się. Przymiotniki wykorzystane w książce można policzyć
na palcach jednej ręki. Momentami miałam wrażenie, że autorka skopiowała
niektóre opisy po kilka razy, wklejając w różne miejsca książki.
Co jeszcze rzuca się w
oczy? Powiedzenie „O święty Barnabo!” jest hitem powieści. Przecież wszyscy tak
mówią (sprawdzałam, nie jest to wymysł tłumaczki, w oryginale pojawił się
równie abstrakcyjny święty). No i to, co ujmuje najbardziej – wewnętrzna bogini.
Ana często opowiada o jej przeżyciach, chyba można ją utożsamić z freudowskim
ID. Zawsze kiedy autorce udawało się minimalnie zbudować napięcie między Aną i
Chrystianem pojawiała się ONA. Bogini jest pomysłem tak absurdalnym, że
wybuchałam śmiechem, kiedy się pojawiała.
Zadziwia mnie także
objętość książki. Jak można napisać 600 stron o niczym? Nie mam pojęcia. Ale
faktycznie czyta się to bardzo szybko. Pochłonęłam powieść w dwa wieczory, być
może dlatego, że dawno nie czytałam czegoś, napisanego w tak prosty sposób.
Tylko nie jestem pewna, czy mogę uznać to za plus.
Zastanawia mnie jakich
przełomów dokonała ta książka. Że niby kolejna rewolucja seksualna? Pod jakim
względem? Pejcz? No łał, to coś takiego istnieje? Podkreślam – nie jestem
specjalistką od literatury erotycznej, a mimo tego 50 twarzy Greya zupełnie mnie nie zaskoczyło. Jakby chciało się
zakwalifikować gatunkowo tę powieść byłaby to fantastyka erotyczna. Nie
będę przytaczać niezwykłych doznań i częstotliwości stosunków bohaterów, bo i
po co? Nie, takie rzeczy nie dzieją się w prawdziwym życiu.
Fikcja literacka jest
czymś interesującym, dopóki świat przedstawiany na kartach książki jest
wiarygodny. Nie musi być autentyczny, ale chcę w niego wierzyć. Świat Greya
jest miałki. Z postaciami nie da się utożsamić ani tym bardziej polubić. Ich los
nie porusza, jest mi zupełnie obojętne co stanie się z nimi dalej. A
dramatyczna historia o matce narkomance Greya? Cóż…
Christian Grey jako ideał mężczyzny? Bo jest piękny, władczy i bogaty? Serio? Orientuje się także w kulturze, bo przecież czegoś tam słucha, kojarzy też ulubionych autorów literackich Any. Pomaga niedożywionym dzieciom... Ale właściwie jego główne hobby to dominacja seksualna. Aha.
fot. materiały prasowe |
Przejdźmy teraz do
filmu. Moja kuzynka miała wejściówki na seans przedpremierowy, koleżanka się
wykruszyła, więc poszłam w zastępstwie. Jak badać fenomen, to już do końca ;)
Nastawiałam się na seans maksymalnie niskich lotów, więc nie szłam z wielką
ekscytacją do kina. Być może dlatego moje przeżycia nie okazały się
traumatyczne. Fajerwerków nie było, ale całkiem przyjemnie spędziłam wieczór.
Tak – film jest płytki, produkcja amerykańska jakich wiele. Jednak pojawiło się
kilka zabawnych momentów, dzięki którym powstał melodramat z elementami
komediowymi. Filmowa Ana, w przeciwieństwie do książkowego pierwowzoru jest
urocza i zabawna. Do tego jeszcze ma charakter. No nie może być! Niestety
odbiera to wyrazistość filmowemu Chrystianowi, który oprócz swojego ciała ma
niewiele do zaoferowania widzom.
Co do rzekomych scen
erotycznych, na które z pewnością czekało wiele osób – są one takie jak w innych hollywoodzkich produkcjach. Biusty i pośladki są wszechobecne w
popkulturze, a w tym filmie nie zobaczycie wiele więcej. Tak,
pojawią się kajdanki i pejcz, ale to byłoby wszystko jeśli chodzi o wielkie
kontrowersje. A tyle się o nich mówiło…
Film jest wierną
adaptacją książki z kilkoma ulepszeniami. Wciąż jednak to słaba produkcja.
Zaskoczyli mnie widzowie obecni na prapremierze. Fani Greya na sali stanowili
mniejszość. Skąd wiem? Po ostatniej scenie wiele osób wydało odgłos
zaskoczenia, że film się skończył. A zakończenie jest takie jak w książce.
To chyba wszystko.
Nie, nie polecam ani książki ani filmu, chyba, że w ramach ciekawostki.
Wracając do pytania z początku wpisu – dlaczego coś tak przeciętnego zdobyło
ogromną popularność? Nie mam pojęcia. Być może fani (fanki?) to osoby, którym
brakuje tego typu historii, ale nie miały okazji trafić na coś lepszego. Seks
zawsze dobrze się sprzedawał, szkoda tylko, że w tak marnej oprawie. Wciąż
jednak wierzę w czytelników i liczę na to, że jeśli do mainstreamu trafi
kolejny wytwór greyopodobny nie osiągnie tak absurdalnej popularności. Skoro
jest zapotrzebowanie na literaturę erotyczną, bardzo proszę osoby z wyobraźnią
i umiejętnościami pisania o zabranie się do roboty. Na pewno są jeszcze ludzie
z ponadpodstawowym zasobem słów, którzy osiągną niedługo sukces literacki. Bo
przecież literatura popularna nie musi być nijaka, prawda?
Zostań ze mną na dłużej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz