To już mój siódmy Nocny Maraton Filmowy ENEMEF w
Multikinie. Maratony są świetną okazją do nadrobienia filmowych zaległości,
albo przypomnienia sobie ulubionych tytułów. Najlepiej wspominam Noc Oscarów,
chyba przez atmosferę, która wtedy panowała. No i dzięki dobrym filmom. Fajne
są też noce, kiedy do wyboru jest ok. 10 filmów i można skomponować sobie plan
oglądania według swoich upodobań. Najczęściej odbywają się pod koniec czerwca,
na dobry początek lata :)
Źródło: facebook.com |
Do nocy w kinie trzeba
się przygotować. Przede wszystkim warto się wyspać, bo jednak zarywanie nocy w
kinie, a nieprzespana noc w domu, to zupełnie co innego. Zwłaszcza, że po
ostatnim seansie nie można od razu zatopić się w pościeli… To chyba największa
wada. Bo kiedy ledwo żywym trzeba wrócić do domu jest nieciekawie. Zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym. Latem powroty są o wiele bardziej znośne.
Jedzenie. Nawet jeśli
nie lubi się nachos i popcornu (ale jak to?), trzeba się w coś zaopatrzyć. Coś
do picia obowiązkowo, ale myślę, że kanapki też mogą się przydać, bo każdy w
pewnym momencie zrobi się głodny. No i trzeba się pogodzić, że ludzie dookoła
będą jeść. Taki już urok multipleksów i masowych imprez. Jestem fanką popcornu
(moje popisowe danie w kuchni :D), ale uważam, że na niektórych filmach nie
powinno się jeść. Chrupanie na Katyniu,
seeerio?
Sporo osób bierze ze
sobą też poduszki i koce. Wczoraj widziałam ekipę z torbami pełnymi poduszek i
śpiworów. Można i tak, chociaż szkoda przegapić jakiś film przez spanie. Ja
zasnęłam tylko na swojej pierwszej nocy kina, ale ostatni film był wtedy wybitnie
denny. Ostatni film najczęściej jest premierą. Nie bez powodu, bo część osób
zwyczajnie do niego nie dotrwa, więc kino ma szansę ponownie zwabić tego samego
klienta. Cóż, prawa marketingu.
Co do wczorajszej nocy…
Tak się złożyło, że poszłam na seans o 23. Większość rozpoczynała się o 22,
ale kiedy kupowałam bilety nie było już dobrych miejsc w pozostałych salach. I
całe szczęście, że tak wyszło! Przerwy między filmami w naszej sali nie
pokrywały się z tymi w pozostałych. Nie było więc kolejek w toaletach i barze,
a uwierzcie, to naprawdę wiele ułatwia. Automatyczne skończyliśmy godzinę
późnej od pozostałych, powrót do domu o 6 też był łatwiejszy, niż gdybym miała
wracać godzinę wcześniej.
Atmosfera na sali była
bardzo specyficzna. W ostatnich rzędach trwała niezła impreza. Co jakiś czas było
słychać dźwięki otwieranych puszek. Chodzenie na papieroska w trakcie filmu –
standard. I tak sobie myślałam… Piątek
wieczór, wszyscy normalni ludzie, którzy mają ochotę wyjść na imprezę,
wychodzą. Możliwości jest bardzo dużo, dlatego zupełnie nie rozumiem po co
przychodzić do kina, płacić 30 zł albo więcej i „świetnie” się bawić, kosztem
tych osób, którym faktyczne zależy na oglądaniu. Ja rozumiem, można być
zmęczonym, można wyjść do łazienki, ale turlające się puszki po alkoholu, ciągle toczące
się rozmowy i napady histerycznego śmiechu, w trakcie najbardziej poruszających
scen? Totalne przegięcie.
Źródło: media.multikino.pl |
Pierwsze kilkadziesiąt minut
było naprawdę głośno. Większość pewnie widziała pierwszą część, ale kurde.
Odrobina szacunku dla innych nie boli. Tym bardziej, że kino ma do dyspozycji
bar, kawiarnię i inne miejsca, w których można przeczekać. Albo po prostu przyjść
później.
Jest jeszcze jedna
rzecz, która mnie denerwuje. Nie jest to wyłącznie problem Multikina, ale też
innych miejsc. Wysokość foteli. Ja rozumiem, że ich układ jest taki, żeby
zmieściło się jak najwięcej osób. Są wygodne, odstępy między nimi są
wystarczające, jest ok. Nie wiem czy to niedopatrzenie, czy dyskryminacja
niższych osób, ale moim zdaniem nie powinno być normą, kiedy siedząc w standardowej,
wyprostowanej pozycji zupełnie nie widzi się napisów, bo głowa osoby przed nami,
całkowicie je zasłania. Błagam, zróbcie coś z tym, bo naprawdę nie powinno tak
być.
Mimo wszystkich
niedoskonałość, polecam noce kina. I chociaż ta wczorajsza nie należała do najbardziej
udanych, warto przeżyć chociaż raz coś takiego. Obejrzeć kilka dobrych filmów,
nie przejmując się piknikowo-festiwalową atmosferą ;) Już za tydzień nocny
maraton kina polskiego. Repertuar jest naprawdę interesujący, podejrzewam, że
może przyciągnąć inną publikę niż wczoraj. Być może bardziej dojrzałą emocjonalnie. Koniec
marudzenia, przejdźmy do Igrzysk.
Igrzyska śmierci to
dla mnie przede wszystkim świetna książka Suzanne Collins. Trylogia bardzo mnie
wciągnęła, długo żyłam fabułą książki. Zawsze w takim przypadku, mam obawy przed
obejrzeniem filmu. Książki zrobiły na mnie wielkie wrażenie i nie chciałam
zepsuć tego filmem. I faktyczne, po obejrzeniu pierwszej części miałam mieszane
odczucia. Za bardzo porównywałam go do książki. Wczoraj, kiedy obejrzałam
film po raz drugi, zrobił na mnie o wiele większe wrażenie. Przeżywałam go
bardziej, niż za pierwszym razem. Podkreśla to tylko siłę obrazu – jeśli
znajomość historii nie psuje odbioru adaptacji, film jest naprawdę dobry.
Źródło: hungergames.pl |
O czym są Igrzyska Śmierci? To opowieść o
nastoletniej Katniss, która opiekuje się siostrą i mamą, dba o ich
bezpieczeństwo i poluje, żeby miały co jeść. Akcja toczy się w państwie Panem,
które podzielone jest na 13 dystryktów i ma stolicę w Kapitolu. Co roku w
państwie organizowane są Głodowe Igrzyska – z każdego dystryktu losowani są reprezentanci,
dziewczyna i chłopak, którzy stają do walki z kandydatami z pozostałych
dystryktów. Wygrać może tylko jedna osoba, pozostałe muszą zginąć. W pierwszej
części trafia na Prim, młodszą siostrę głównej bohaterki. Katniss jednak decyduje się zgłosić na ochotnika i tym samym uratować
bezbronną siostrę od udziału w Igrzyskach. Taki właśnie jest początek historii.
Źródło: pmchollywoodlife.files.wordpress.com |
Kiedyś w ramach pracy
zaliczeniowej napisałam o Igrzyskach
Śmierci. Zarówno książka, jak i film wiele mówią o współczesnym świecie.
Niestety nie są to pozytywne refleksje. Wiele osób dąży do władzy, sukcesu i
innych nieistotnych celów kosztem drugiego człowieka. Jest to okropne i kompletnie
bezsensowne. Pamiętam, że w pracy zestawiłam Igrzyska z książką Zygmunta
Baumana Życie na przemiał, w której
autor przedstawia pesymistyczne obserwacje dotyczące współczesnego świata, opartego przede wszystkim na konsumpcji. Wspomniałam też wtedy o Makdonaldyzacji społeczeństwa Georga
Ritzera i kilku innych powiązanych tekstach. Napisałam wtedy również o utworze
2112 grupy Rush. Polecam przesłuchać,
czytając tekst piosenki. Oprócz tego, że muzyka idealnie uzupełnia się ze słowami Neila Pearta, to wciąż aktualna historia, która niesamowicie porusza.
Nasunęły mi się jeszcze
dwa inne skojarzenia. Książka Stephena Kinga Wielki Marsz, w której przedstawiona została wizja zbliżona do
Igrzysk. 100 chłopców bierze tam udział w tytułowym marszu. Im jest się
słabszym, tym ginie się szybciej, a wygrać może tylko jeden…
Drugą rzeczą, tym razem
ze świata rzeczywistego, jest planowana na rok 2025 misja Mars One. Założenie
niby szlachetne – opcja podbicia kolejnej planety przez człowieka, wydaje się
kusząca. Ale wysłanie kilku osób na obcą ziemię, bez możliwości powrotu… Plus
transmitowanie wszystkiego i pewnie jeszcze jakieś decyzje podejmowane przez
widzów. Przecież to nic innego niż Głodowe Igrzyska! A jeszcze większe obawy
budzi fakt, że pomysłodawcą przedsięwzięcia są twórcy programu Big Brother.
Wróćmy jednak do
adaptacji Igrzysk Śmierci. Szczerze
mówiąc po wczorajszym maratonie wszystkie części zlewają mi się w całość. Z
resztą są tak skonstruowane, że końcówka jednego filmu, łączy się z początkiem
kolejnego.
Nie będę zagłębiała się
w tajniki fabuły, napiszę o najsilniejszych stronach filmu. Realistyczna
scenografia i niesamowite kostiumy – to naprawdę przykuwa uwagę, ale nie w
sposób nachalny. Nie ma tu przerostu formy nad treścią – obie kategorie
doskonale się uzupełniają.
Komputerowe efekty specjalne również są wyłącznie uzupełnieniem treści. W świat przedstawiony w filmie zwyczajnie się wierzy, nic nie jest przekombinowane.
Źródło: flavorwire.files.wordpress.com |
Igrzyska
śmierci oraz Igrzyska
śmierci: W pierścieniu ognia przykuwają uwagę, poruszają i ciężko się od
nich oderwać. Najnowsza część historii Igrzyska
śmierci: Kosogłos trochę odstaje od poprzednich. Wciąż jest to dobry
film, ale myślę, że realizatorzy przesadzili dzieląc książkę na 2 filmy. Efekt niestety trochę się dłuży, więc myślę, że spokojnie dałoby się zrealizować
jeden solidny obraz na podstawie ostatniej części książki. Czyżby twórcy
kierowali się podobnymi zasadami, według których żyli mieszkańcy bezdusznego,
konsumpcyjnego Kapitolu?
Kosogłos
wyróżnia
się warstwą muzyczną. Pojawiający się od pierwszej części najbardziej
charakterystyczny motyw muzyczny (Rue’s
Whistle Song) nabiera największego znaczenia w ostatnim filmie. Jednak
najbardziej przejmujący jest utwór The
Hanging Tree. Może w oderwaniu od historii nie robi wielkiego wrażenia, ale
w filmie miażdży emocjonalnie. Po seansie wpadałam na osoby nucące ten utwór. A dyskusje fanów w tramwaju o 6 rano - bezcenne ;)
Na pewno warto zapoznać
się z Igrzyskami śmierci, mimo tego,
że historia jest bardzo gorzka. A może właśnie dlatego, bo kierunek, w którym
zmierzamy jako gatunek ludzki jest niepokojący. Jeśli ktoś nie widział filmu, warto
przed obejrzeniem sięgnąć po książki. W filmie zastosowano kilka skrótów, które
mogą być niejasne bez znajomości pierwowzoru. Poza tym książka to książka i
choć film ją odzwierciedla i uzupełnia, nie ma szans jej zastąpić. Jak ktoś
zna książkę, a nie widział filmów, warto je zobaczyć chociażby ze względu na
świetną grę aktorską z Jennifer Lawrence na czele.
Ci, którzy przebrnęli przez ten wyjątkowo długi wpis, mogą podzielić się swoimi refleksjami w
komentarzach. Blog ma też swoją stronę na facebooku, którą widać po prawej
stronie – każde polubienie będzie dla mnie dodatkową motywacją do pisania ;)
Zostań ze mną na dłużej :)
Przyznam szczerze, ze teraz jakos inaczej patrze na ten tytul. Wczesniej wydawal sie byc nudny, ale to tez ocena na podstawie reklam filmow. Sam wpis jednak jest swietny, oprocz samych igrzysk zacheca do wielu innych tytulow, nie wszystkim znanych.
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz zacząć przygodę z 'Igrzyskami...' polecam zacząć od książek ;)
Usuń