23:37

‘Igrzyska śmierci’ i Nocne Maratony Filmowe ENEMEF w Multikinie

To już mój siódmy Nocny Maraton Filmowy ENEMEF w Multikinie. Maratony są świetną okazją do nadrobienia filmowych zaległości, albo przypomnienia sobie ulubionych tytułów. Najlepiej wspominam Noc Oscarów, chyba przez atmosferę, która wtedy panowała. No i dzięki dobrym filmom. Fajne są też noce, kiedy do wyboru jest ok. 10 filmów i można skomponować sobie plan oglądania według swoich upodobań. Najczęściej odbywają się pod koniec czerwca, na dobry początek lata :)

Źródło: facebook.com

Do nocy w kinie trzeba się przygotować. Przede wszystkim warto się wyspać, bo jednak zarywanie nocy w kinie, a nieprzespana noc w domu, to zupełnie co innego. Zwłaszcza, że po ostatnim seansie nie można od razu zatopić się w pościeli… To chyba największa wada. Bo kiedy ledwo żywym trzeba wrócić do domu jest nieciekawie.  Zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym. Latem powroty są o wiele bardziej znośne.

Jedzenie. Nawet jeśli nie lubi się nachos i popcornu (ale jak to?), trzeba się w coś zaopatrzyć. Coś do picia obowiązkowo, ale myślę, że kanapki też mogą się przydać, bo każdy w pewnym momencie zrobi się głodny. No i trzeba się pogodzić, że ludzie dookoła będą jeść. Taki już urok multipleksów i masowych imprez. Jestem fanką popcornu (moje popisowe danie w kuchni :D), ale uważam, że na niektórych filmach nie powinno się jeść. Chrupanie na Katyniu, seeerio?

Sporo osób bierze ze sobą też poduszki i koce. Wczoraj widziałam ekipę z torbami pełnymi poduszek i śpiworów. Można i tak, chociaż szkoda przegapić jakiś film przez spanie. Ja zasnęłam tylko na swojej pierwszej nocy kina, ale ostatni film był wtedy wybitnie denny. Ostatni film najczęściej jest premierą. Nie bez powodu, bo część osób zwyczajnie do niego nie dotrwa, więc kino ma szansę ponownie zwabić tego samego klienta. Cóż, prawa marketingu.

Co do wczorajszej nocy… Tak się złożyło, że poszłam na seans o 23. Większość rozpoczynała się o 22, ale kiedy kupowałam bilety nie było już dobrych miejsc w pozostałych salach. I całe szczęście, że tak wyszło! Przerwy między filmami w naszej sali nie pokrywały się z tymi w pozostałych. Nie było więc kolejek w toaletach i barze, a uwierzcie, to naprawdę wiele ułatwia. Automatyczne skończyliśmy godzinę późnej od pozostałych, powrót do domu o 6 też był łatwiejszy, niż gdybym miała wracać godzinę wcześniej.

Atmosfera na sali była bardzo specyficzna. W ostatnich rzędach trwała niezła impreza. Co jakiś czas było słychać dźwięki otwieranych puszek. Chodzenie na papieroska w trakcie filmu – standard.  I tak sobie myślałam… Piątek wieczór, wszyscy normalni ludzie, którzy mają ochotę wyjść na imprezę, wychodzą. Możliwości jest bardzo dużo, dlatego zupełnie nie rozumiem po co przychodzić do kina, płacić 30 zł albo więcej i „świetnie” się bawić, kosztem tych osób, którym faktyczne zależy na oglądaniu. Ja rozumiem, można być zmęczonym, można wyjść do łazienki, ale turlające się puszki po alkoholu, ciągle toczące się rozmowy i napady histerycznego śmiechu, w trakcie najbardziej poruszających scen? Totalne przegięcie.

Źródło: media.multikino.pl
Pierwsze kilkadziesiąt minut było naprawdę głośno. Większość pewnie widziała pierwszą część, ale kurde. Odrobina szacunku dla innych nie boli. Tym bardziej, że kino ma do dyspozycji bar, kawiarnię i inne miejsca, w których można przeczekać. Albo po prostu przyjść później.

Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie denerwuje. Nie jest to wyłącznie problem Multikina, ale też innych miejsc. Wysokość foteli. Ja rozumiem, że ich układ jest taki, żeby zmieściło się jak najwięcej osób. Są wygodne, odstępy między nimi są wystarczające, jest ok. Nie wiem czy to niedopatrzenie, czy dyskryminacja niższych osób, ale moim zdaniem nie powinno być normą, kiedy siedząc w standardowej, wyprostowanej pozycji zupełnie nie widzi się napisów, bo głowa osoby przed nami, całkowicie je zasłania. Błagam, zróbcie coś z tym, bo naprawdę nie powinno tak być.

Mimo wszystkich niedoskonałość, polecam noce kina. I chociaż ta wczorajsza nie należała do najbardziej udanych, warto przeżyć chociaż raz coś takiego. Obejrzeć kilka dobrych filmów, nie przejmując się piknikowo-festiwalową atmosferą ;) Już za tydzień nocny maraton kina polskiego. Repertuar jest naprawdę interesujący, podejrzewam, że może przyciągnąć inną publikę niż wczoraj. Być może bardziej dojrzałą emocjonalnie. Koniec marudzenia, przejdźmy do Igrzysk.

Igrzyska śmierci to dla mnie przede wszystkim świetna książka Suzanne Collins. Trylogia bardzo mnie wciągnęła, długo żyłam fabułą książki. Zawsze w takim przypadku, mam obawy przed obejrzeniem filmu. Książki zrobiły na mnie wielkie wrażenie i nie chciałam zepsuć tego filmem. I faktyczne, po obejrzeniu pierwszej części miałam mieszane odczucia. Za bardzo porównywałam go do książki. Wczoraj, kiedy obejrzałam film po raz drugi, zrobił na mnie o wiele większe wrażenie. Przeżywałam go bardziej, niż za pierwszym razem. Podkreśla to tylko siłę obrazu – jeśli znajomość historii nie psuje odbioru adaptacji, film jest naprawdę dobry.

 Źródło: hungergames.pl
O czym są Igrzyska Śmierci? To opowieść o nastoletniej Katniss, która opiekuje się siostrą i mamą, dba o ich bezpieczeństwo i poluje, żeby miały co jeść. Akcja toczy się w państwie Panem, które podzielone jest na 13 dystryktów i ma stolicę w Kapitolu. Co roku w państwie organizowane są Głodowe Igrzyska – z każdego dystryktu losowani są reprezentanci, dziewczyna i chłopak, którzy stają do walki z kandydatami z pozostałych dystryktów. Wygrać może tylko jedna osoba, pozostałe muszą zginąć. W pierwszej części trafia na Prim, młodszą siostrę głównej bohaterki. Katniss jednak decyduje się zgłosić na ochotnika i tym samym uratować bezbronną siostrę od udziału w Igrzyskach. Taki właśnie jest początek historii.

Źródło: pmchollywoodlife.files.wordpress.com
Kiedyś w ramach pracy zaliczeniowej napisałam o Igrzyskach Śmierci. Zarówno książka, jak i film wiele mówią o współczesnym świecie. Niestety nie są to pozytywne refleksje. Wiele osób dąży do władzy, sukcesu i innych nieistotnych celów kosztem drugiego człowieka. Jest to okropne i kompletnie bezsensowne. Pamiętam, że w pracy zestawiłam Igrzyska z książką Zygmunta Baumana Życie na przemiał, w której autor przedstawia pesymistyczne obserwacje dotyczące współczesnego świata, opartego przede wszystkim na konsumpcji. Wspomniałam też wtedy o Makdonaldyzacji społeczeństwa Georga Ritzera i kilku innych powiązanych tekstach. Napisałam wtedy również o utworze 2112 grupy Rush. Polecam przesłuchać, czytając tekst piosenki. Oprócz tego, że muzyka idealnie uzupełnia się ze słowami Neila Pearta, to wciąż aktualna historia, która niesamowicie porusza.



Nasunęły mi się jeszcze dwa inne skojarzenia. Książka Stephena Kinga Wielki Marsz, w której przedstawiona została wizja zbliżona do Igrzysk. 100 chłopców bierze tam udział w tytułowym marszu. Im jest się słabszym, tym ginie się szybciej, a wygrać może tylko jeden…  

Drugą rzeczą, tym razem ze świata rzeczywistego, jest planowana na rok 2025 misja Mars One. Założenie niby szlachetne – opcja podbicia kolejnej planety przez człowieka, wydaje się kusząca. Ale wysłanie kilku osób na obcą ziemię, bez możliwości powrotu… Plus transmitowanie wszystkiego i pewnie jeszcze jakieś decyzje podejmowane przez widzów. Przecież to nic innego niż Głodowe Igrzyska! A jeszcze większe obawy budzi fakt, że pomysłodawcą przedsięwzięcia są twórcy programu Big Brother.

Wróćmy jednak do adaptacji Igrzysk Śmierci. Szczerze mówiąc po wczorajszym maratonie wszystkie części zlewają mi się w całość. Z resztą są tak skonstruowane, że końcówka jednego filmu, łączy się z początkiem kolejnego.

Nie będę zagłębiała się w tajniki fabuły, napiszę o najsilniejszych stronach filmu. Realistyczna scenografia i niesamowite kostiumy – to naprawdę przykuwa uwagę, ale nie w sposób nachalny. Nie ma tu przerostu formy nad treścią – obie kategorie doskonale się uzupełniają.

Komputerowe efekty specjalne również są wyłącznie uzupełnieniem treści. W świat przedstawiony w filmie zwyczajnie się wierzy, nic nie jest przekombinowane.

Źródło: flavorwire.files.wordpress.com
Igrzyska śmierci oraz Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia przykuwają uwagę, poruszają i ciężko się od nich oderwać. Najnowsza część historii Igrzyska śmierci: Kosogłos trochę odstaje od poprzednich. Wciąż jest to dobry film, ale myślę, że realizatorzy przesadzili dzieląc książkę na 2 filmy. Efekt niestety trochę się dłuży, więc myślę, że spokojnie dałoby się zrealizować jeden solidny obraz na podstawie ostatniej części książki. Czyżby twórcy kierowali się podobnymi zasadami, według których żyli mieszkańcy bezdusznego, konsumpcyjnego Kapitolu?

Kosogłos wyróżnia się warstwą muzyczną. Pojawiający się od pierwszej części najbardziej charakterystyczny motyw muzyczny (Rue’s Whistle Song) nabiera największego znaczenia w ostatnim filmie. Jednak najbardziej przejmujący jest utwór The Hanging Tree. Może w oderwaniu od historii nie robi wielkiego wrażenia, ale w filmie miażdży emocjonalnie. Po seansie wpadałam na osoby nucące ten utwór. A dyskusje fanów w tramwaju o 6 rano - bezcenne ;)



Na pewno warto zapoznać się z Igrzyskami śmierci, mimo tego, że historia jest bardzo gorzka. A może właśnie dlatego, bo kierunek, w którym zmierzamy jako gatunek ludzki jest niepokojący. Jeśli ktoś nie widział filmu, warto przed obejrzeniem sięgnąć po książki. W filmie zastosowano kilka skrótów, które mogą być niejasne bez znajomości pierwowzoru. Poza tym książka to książka i choć film ją odzwierciedla i uzupełnia, nie ma szans jej zastąpić. Jak ktoś zna książkę, a nie widział filmów, warto je zobaczyć chociażby ze względu na świetną grę aktorską z Jennifer Lawrence na czele.


Ci, którzy przebrnęli przez ten wyjątkowo długi wpis, mogą podzielić się swoimi refleksjami w komentarzach. Blog ma też swoją stronę na facebooku, którą widać po prawej stronie – każde polubienie będzie dla mnie dodatkową motywacją do pisania ;) 

Zostań ze mną na dłużej :)

2 komentarze:

  1. Przyznam szczerze, ze teraz jakos inaczej patrze na ten tytul. Wczesniej wydawal sie byc nudny, ale to tez ocena na podstawie reklam filmow. Sam wpis jednak jest swietny, oprocz samych igrzysk zacheca do wielu innych tytulow, nie wszystkim znanych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chcesz zacząć przygodę z 'Igrzyskami...' polecam zacząć od książek ;)

      Usuń

Copyright © 2016 Skrzypek z poddasza , Blogger