Julia
Marcell i jej najnowsza płyta Sentiments – to o nich
będzie dzisiejszy wpis. Kilka słów dla tych, którzy nie słyszeli nigdy o Julii.
Pod pseudonimem Julia Marcell kryje się Julia Górniewicz – wokalistka,
kompozytorka i autorka tekstów urodzona w Olsztynie. Aktualnie mieszka i tworzy
w Berlinie.
Sentiments to trzeci
studyjny album Julii. Poprzedzają go It Might like You z 2009 roku i June z 2011.
Moja przygoda z muzyką Julii zaczęła się jakieś 3 lata temu, niedługo po premierze June. Zapoczątkowała ją, nietypowo, krótka notatka w gazecie Metro, która zachęcała do przeczytania całego artykułu w Wysokich Obcasach Extra. Nie pamiętam szczegółów, ale moją uwagę przykuło zdanie Napadały mnie piosenki, które było chyba tytułem artykułu. Często słyszę je w głowie, kiedy sama coś wymyślam. Uznałam wtedy, że jak najszybciej muszę poznać muzykę Julii. Przesłuchałam kilka utworów w Internecie i niewiele myśląc, kupiłam obie płyty. Nie znałam dobrze materiału, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, ale wiedziałam, że piosenki Marcell będą towarzyszyć mi przez dłuuugi czas. Napadła mnie Julia.
Nie będę się rozpisywać
o poprzednich płytach, obie są dla mnie bardzo ważne, chociaż każda z nich jest
zupełnie inna. Nie liczcie też na to, że będę obiektywna. Julia Marcell jest
dla mnie jedną z najważniejszych wokalistek, jeśli nie najważniejszą w ogóle.
Stwierdzenie, że kocham jej muzykę, nie jest w najmniejszym stopniu nadużyciem.
Bo kocham.
Każda z płyt ma
zupełnie odmienny styl, opowiada o zupełnie innych rzeczach, inaczej brzmi, nawet
okładki sugerują różną zawartość muzyczną. Dlatego trudno przyporządkować Julię
do jednego gatunku muzycznego. Alternatywa będzie więc chyba najbardziej
odpowiednia. Gdybym miała opisać każdy z albumów jednym słowem… It
Might Like You to poezja, June jest energią, Sentiments
zadumą.
Sentiments
ukazała się niecałe trzy tygodnie temu, nie czuję więc, że w pełni oswoiłam się
z tą płytą. Mimo tego, że słuchałam jej kilka dobrych razy. Kilkadziesiąt.
Album towarzyszy mi w drodze na uczelnię, dotrzymuje towarzystwa, kiedy wracam,
jest także tłem do życia domowego. Mimo to długo nie mogłam się do niego w pełni
przekonać. Teraz jest już dla mnie nieodłącznym elementem rozdziału Julia
Marcell w moim życiu. Mimo to nie jestem pewna, czy uda mi się oddać
słowami to, czym Sentiments rzeczywiście
jest.
W wielu recenzjach
zetknęłam się ze stwierdzeniem, że album ten jest mroczny. I faktyczne, można
powiedzieć, że w pewien sposób jest on ponury. Zarówno melodie, jak i teksty są
cięższe. Ciężkie emocjonalnie. Im bardziej się w nie zagłębiam, tym w większą
melancholię popadam. Zdecydowana większość piosenek ma w sobie tytułowy
sentyment, wywołuje refleksje i wydaje się, że jest w pewnym sensie
rozliczeniem artystki z tym, co przeżyła i czego dokonała dotychczas.
Album otwiera singiel Manners, z pewnością znany słuchaczom
radiowej Trójki. Już on sygnalizuje olbrzymią zmianę. To piosenka lekka, przebojowa, przepełniona gitarową
energią. Bardzo pozytywna. Kolejny jest Dislocated
Joint. Doceniłam ten utwór dopiero po którymś przesłuchaniu. Dźwięki
fortepianu, hipnotyczny głos Julii i narastająca atmosfera… Magia. Eteryczny Halflife często chodzi mi po głowie, szczególnie zdania Girl you know it’s true,
you know it’s true, you know it’s true, soon you will be 32 (podświadomie z
rozpędu napisałam 23 :D) i równie mi bliskie Nothing’s ever what it is, can you ever get used to this?. Kolejny
jest rytmiczny utwór Teacher’s. Kojarzy
mi się z podróżą, migającymi obrazami za oknem, kiedy przygoda jest jeszcze przed nami.
Może nie ma to bezpośrednio związku z tekstem, ale jakby się uprzeć… Piggy Blonde – pierwszy utwór z tej
płyty, w którym się zakochałam. Mój typ na kolejny singiel. Piosenka liryczna, smutna,
delikatna, po prostu piękna. Maryanna wydaje
się bardzo osobista, jest jak wyszeptane wyznanie, prośba… Wciąż jest lirycznie i
oryginalnie. Twelve – kolejna spokojna,
dosyć niepozorna propozycja, której finał ujmuje mnie totalnie. Mam na myśli
moment, w którym Julia przestaje szeptać i wchodzi na wysokie dźwięki. Magia. Cincina – pierwszy w pełni polski utwór
Julii. PETARDA. Ogromną siłą tego kawałka jest także tekst – nie będę cytować,
tego trzeba posłuchać. Najbardziej wyróżnia się z płyty, zarówno tekstowo i
muzycznie jest inny niż reszta. Ciężko powstrzymać się od śpiewu i tańca, kiedy się go słucha. Przekornie, również mógłby zostać singlem.
Kolejny jest najciemniejszy utwór z płyty Lost
my luck. Późne powroty do domu, słabo oświetlone puste ulice miast – właśnie
to widzę w tej piosence. I genialne falsety w refrenach. North Pole ciepły, delikatny numer
zwiastujący koniec płyty. I wreszcie Superman.
Uwielbiam. Tekst oddaje moim zdaniem niepewność współczesnego człowieka na
temat tego, kim jest i w co wierzy. Bardzo do mnie trafia. Świetny narastający
do ostatnich chwil instrumental, słychać długo po zakończeniu linii
wokalnej. Głębokie dźwięki basu wdzierają się pod skórę, odczuwa się je nawet po przesłuchaniu płyty.
Podsumowując, płyta
jest naprawdę niezwykła. Nie ma tu zbędnych dźwięków, mimo oszczędnej formy zyskuje z każdym kolejnym przesłuchaniem. Jest trochę za krótka – to mój jedyny zarzut. Ale pewnie czułabym tak niezależnie od czasu jej trwania. Fanom Julii polecać
nie muszę, a wszystkich pozostałych bardzo zachęcam do słuchania, kupowania płyt
i śledzenia losów Marcell.
Już 6 grudnia w gdyńskim
Uchu koncert promujący Sentiments.
Jeśli nic mi nie przeszkodzi, będę tam. Nie mogę się doczekać konfrontacji z
nowym materiałem na żywo. O koncertach Julii Marcell napiszę innym razem, bo
zdecydowanie jest o czym.
Troszkę się rozpisałam,
teraz idę się regenerować.
Życzcie mi zdrowia.
zdrowia!
OdpowiedzUsuń~mihu
No to zdrówka. I koncertu 6 grudnia.
OdpowiedzUsuń