01:57

Woodstock – festiwal (nie) dla każdego?

Lato, lato ciągle lato! Minęło tyle czasu, a ja ekscytuję się coraz bardziej. Fajnie, nie? Polecam każdemu.

Niedawno zakończyła się kolejna edycja imprezy nazywanej Najpiękniejszym Festiwalem Świata. Mowa tu oczywiście o polskim Woodstocku. Jeśli zastanawiacie się, czy to coś dla Was, to zapraszam do czytania. 


Była to moja druga wizyta w miasteczku nad Odrą, zdecydowanie bardziej udana. Woodstock (jak każdy inny festiwal) ma swoje wady i zalety. Moim zdaniem to, czy znajdziemy więcej pierwszych, czy drugich zależy wyłącznie od nas. No prawie.

WARUNKI

Mój pobyt na polu namiotowym zaczął się dość niefortunnie, bo już pierwszego wieczora straciłam swój namiot. Ok, był spory wiatr, mógł odfrunąć, ale jestem prawie pewna, że ktoś go sobie bezzwrotnie pożyczył. Na szczęście miałam gdzie spać, ale niesmak pozostał. Serio ludzie, jak nie macie gdzie przenocować wystarczy zapytać. Życzliwych osób nie brakuje, wiec ogarnijcie się w przyszłości. Wszyscy na tym skorzystamy.

Woodstock ma jedną ogromną wadę, która jest jednocześnie jego zaletą – to impreza darmowa, na którą może przyjść każdy. Trzeba liczyć się z całkowitą przypadkowością. Zaryzykuję stwierdzenie, że większość przyjeżdża się „wyimprezować” do upadłego. Tak, pod scenami bywa sporo ludzi, ale nie jest aż tak tłoczno, jak może się wydawać, kiedy widzimy to na ekranie. Spokojnie można dotrzeć pod scenę, bez wielkiego przepychania. Trzeba jednak liczyć się z tym, że w okolicy ktoś rozkręci pogo. Niezależnie od tego, jaki to koncert. Serio.

Jeśli boicie się pobrudzić, zmarznąć i nie wyspać to dajcie sobie spokój. Do dyspozycji na terenie festiwalu są darmowe natryski i płatne prysznice, ale wiecie – nawet jeśli z nich skorzystacie, po powrocie do namiotu i tak będziecie cali brudni. Teren jest w dużym stopniu piaszczysty, chodzą po nim tysiące osób, więc nie ma szans na sterylność. Bardzo przydają się chustki albo maski, żeby ochronić się przed wdychaniem tego wszystkiego. Co nie zmienia faktu, że czarny katar macie i tak gwarantowany przez kolejne kilka dni. Toi toie są regularnie czyszczone, ale przy tak dużej frekwencji, ciężko, żeby były idealnie czyste. Zawsze można skorzystać też z krzaków albo płatnej toalety. Na temperaturę nie ma rady. W tym roku trafiły się dwa umiarkowanie ciepłe dni i dwa gorące, noce jednak (zwłaszcza jedna) były baaaaaardzo zimne. Trzeba być przygotowanym na wszystko. Co do spania w namiocie – kwestia gustu. Mimo tego, że ciemno, zimno i do domu daleko bardzo to lubię. Spokojnie można się przyzwyczaić. 


Co do gastronomii wybór jest dość duży – gotowy obiad można zjeść w przedziale od 8 do 30 zł. Trochę słabiej mają wegetarianie, nie wiem czy oprócz frytek, zapiekanek i dania z Pokojowej Wioski Kryszny znajdą coś dla siebie. Dużym plusem jest to, że jedzenie i picie można zorganizować we własnym zakresie. Niektórzy narzekali, że na terenie nie kupi się innego piwa niż Lech. No nie kupi, ale w pobliżu jest Tesco, Lidl i Intermarche, w których można kupić co się chce. Wyjątkiem są alkohole inne niż piwo (byłam w szoku, kiedy zobaczyłam zamknięte stoiska z alkoholami wysokoprocentowymi w Tesco!), no i na samym terenie festiwalu nie powinno pić się ze szklanych butelek. Oberwało się nam za to parę razy od Pokojowego Patrolu. Ale to dobrze – wywiązują się ze swojego zadania ;)

LUDZIE

Tylu różnych ludzi, co na Woodstocku, trudno spotkać gdziekolwiek indziej. Starzy i młodzi, grubi i chudzi, Polacy i obcokrajowcy… Trochę się śmieję, ale różnorodność jest naprawdę ogromna. Niezależnie od tego kim jesteś na co dzień, tam wtopisz się w tłum. Możesz też zmienić tożsamość i przez te kilka dni być kimś zupełnie innym. Tylko po co, skoro woodstockowicze to chyba najbardziej tolerancyjni ludzie na świecie? Tu nie ma podziałów, przesadnego lansu i dyskryminacji. Wolność, równość, braterstwo. Serio, serio. Z drugiej strony ta ogromna masa ludzka może przytłaczać. Nie każdy przecież musi lubić np. przytulanie z przypadkowymi osobami, a czasami naprawdę ciężko tego uniknąć. Ale nie jest to takie straszne ;) 


Nie ma się co oszukiwać – skoro woodstockowa wolność jest niemalże nieograniczona, widok ludzi pod wpływem przeróżnych używek jest na porządku dziennym. Jurek Owsiak co prawda przy każdej możliwej okazji apeluje żeby myśleć i się nie truć (w tym roku bardzo dużo mówi o dopalaczach), ale w rzeczywistości jest różnie. Te osoby, które mają coś wziąć to wezmą, niezależnie od okoliczności. Wielkiego ćpania nie widziałam, ale wiem, że narkotykowy handel na festiwalu kwitnie. Jedyne co uderza to zapach marihuany odczuwalny praktyczne wszędzie. Jest jej chyba nawet więcej niż tytoniu. Opary wszelkich dymów momentami nieźle mnie dusiły, na szczęście zawsze można odejść gdzieś indziej. Stref dla niewdychających niestety jeszcze nie ustanowiono ;)

Troszkę przerażają mnie osoby, które jadą na Woodstock z bardzo małymi dziećmi. Pomijając to, że w tłumie bardzo łatwo się zgubić, to wszystkie opary i pyły, o których pisałam powyżej są średnio przyjazne dzieciom. No i hałas. Nie zabrałabym dziecka w takie miejsce.

Chyba nie ma lepszych okoliczności do zawarcia nowych znajomości niż Woodstock. Ludzie w większości są niesamowicie otwarci, wiem, że niektórzy jeżdżą na festiwal sami, a wracają zgrani z jakąś wesołą ekipą. Mnie to akurat nie bawi i wolę przebywać ze sprawdzonymi osobami (które przy okazji pozdrawiam!).

To wydaje mi się kluczem do udanego Woodstocku – osoby, z którymi dobrze się czujesz i dobrze bawisz, niezależnie od tego czy wolicie spędzać czas leniuchując na polu namiotowym, czy szalejąc na koncertach. O ile na różne koncerty mogę chodzić bez towarzystwa, tak na Woodstocku nie chciałabym być sama. Po pierwsze mija mi się to trochę z ideą Woodstocku, po drugie w grupie jest bezpieczniej.

Tak myślę, że to właśnie było najfajniejsze – włóczenie się bez celu, przymusu, czasem bez sensu… Zero presji, że coś musisz, żadnej przeszłości i przyszłości, poczucie, że czas nie istnieje. Liczy się tylko tu i teraz. To jest dla mnie kwintesencja Woodstocku. I wakacji, które można tam poczuć w stu procentach.



MUZYKA

Ostatnia bardzo ważna rzecz – koncerty. Chociaż sądzę, że niewiele osób przyjeżdża tam z myślą o konkretnej muzyce (chociaż takie osoby też się pojawiają), to muzyka wciąż jest ważna.

Rok temu zobaczyłam bardzo mało, podczas tej edycji byłam na ok. 12 koncertach, co jak na to ile się ich tam odbywa, nie jest jakimś wybitnym wynikiem. Ale odpuściłam. Przestałam myśleć, że muszę być wszędzie i zobaczyć wszystko, bo po pierwsze – tak się nie da, po drugie – kiedy spędzasz miło czas w innym miejscu, po co to zmieniać? Więc tak, chodziliśmy na koncerty, ale na spokojnie. I dobrze, bo tak było łatwiej i przyjemniej.  

Mam problem z koncertami na Woodstocku. Bardzo trudno jest mi się wczuć w atmosferę i tak naprawdę dopiero ostatniego dnia dotarłam na dwa świetne występy, podczas których poczułam, że to jest to czego szukam. Ale o tym za chwilę. Nie będę pisała o wszystkim co widziałam, krótko wspomnę tylko o kilku.

Po pierwsze Domowe Melodie. Zespół, który uwielbiam. Jako jedni z nielicznych udowodnili, że nie trzeba grać pod publiczkę i mieć kontraktu z wytwórnią, żeby zdobyć oddanych słuchaczy. Co ciekawe – trudno określić w jakim stylu grają – ich piosenki są swojskie, ciepłe, sentymentalne, czasem proste – domowe po prostu! Nijak nie mogłam ich sobie wyobrazić na woodstockowej scenie, bo ich klimat zdecydowanie bardziej pasuje do małych klubów. Zespół pokazał się z najlepszej strony, mimo specyficznego klimatu i tego, że trio grało w środku dnia. Udało im się pokazać kwintesencję tego, czym są Domowe Melodie. No i jeszcze jeden niezwykły szczegół – spodziewałby się ktoś pogo podczas ich występu? Utwór Techno porwał do tańca tłumy.


Bardzo zaskoczył mnie występ Urszuli. Jej hity z lat dziewięćdziesiątych zna chyba każdy. Nigdy jakoś intensywnie jej nie słuchałam, ale koncert bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Mimo tego, że jest już dojrzałą kobietą, ciągle śpiewa bardzo czysto i nie można jej nic zarzucić. Jednak to jej zespół zrobił na mnie największe wrażenie. Mają potężne, rockowe brzmienie i grali takie solówki, których w życiu bym się tam nie spodziewała. Pewnie wynika to z mojego braku znajomości repertuaru Urszuli, co nie zmienia faktu, że naprawdę bardzo, bardzo mi się podobało. 



Ostateczną motywacją do wyjazdu była dla mnie wizja koncertu Within Temptation. Słucham ich jakieś siedem lat i oczarowali mnie najbardziej swoimi koncertowymi nagraniami. Niestety na Woodstocku kompletnie nie mogłam wczuć się w ich występ. To nie tak, że zespół nawalił, nie. Sharon radosna i pełna energii skakała po scenie i czarowała wokalem, ale to nie wystarczyło. Czułam się tam wyłącznie obserwatorem, nie uczestnikiem. Ciekawym elementem koncertu był fan – nie – fan to za słabe określenie, to był wyznawca zespołu. Zachowywał się jak w transie, ciężko było oderwać od niego wzrok. W te wakacje czeka mnie jeszcze jeden występ Holendrów, mam nadzieję, że uda mi się go przeżyć tak, jak bym chciała. 




Moim faworytem wśród koncertów polskich zespołów był zdecydowanie występ Much. Już od dawna uważam, że są świetni na żywo. Nie widziałam ich już dość dawno i liczyłam na trochę materiału z ostatniej płyty. Początek był genialny, wybrzmiało sporo znanych kawałków. Później zespół zaprezentował program przygotowany na Jarocin. Chociaż to również było bardzo dobre, żałowałam trochę, że nie zagrali więcej swoich piosenek, bo zwyczajnie stęskniłam się za Muchami. Mam nadzieję, że trafię niedługo na ich pełnowymiarowy koncert. 


Wielki finał festiwalu, czyli koncert Flogging Molly. Był to ten moment kiedy udało mi się wejść w koncertową atmosferę Woodstocku w dwustu procentach. Coś wspaniałego. Chociaż wcześniej słyszałam dosłownie kilka utworów zespołu, ich występ porwał mnie całkowicie. Z połączenia irlandzkich rytmów i punkowej energii musiało powstać coś cudownego. Myślę, że nic lepszego na koniec festiwalu nie mogło się wydarzyć.



Nie wspomniałam o licznych wykładach, warsztatach, sklepikach czy innych atrakcjach, z których składa się festiwal. Każdy może tam znaleźć coś dla siebie.

Czy warto pojawić się na Woodstocku? Jeśli nie boicie się drobnych niedogodności, o których wspominałam – nie zastanawiajcie się. A nawet jeśli macie jakieś obawy, spróbujcie, może się Wam spodoba. Takie wyprawy wzmacniają charakter, to na pewno. A po powrocie do domu ciepła woda w kranie i miękkie łóżko okażą się największym luksusem. Drobiazgi stają się nagle niesamowitymi wydarzeniami, to też jest bardzo miłe. Czy wrócę jeszcze na Woodstock, tego nie wiem. Chciałabym. Jeśli tylko będzie taka okazja, to spakuję się i pojadę przeżyć swoją koleją przygodę nad Odrą. Jeżeli macie na to ochotę, to Was też zachęcam do skonfrontowania swoich wyobrażeń z woodstockową rzeczywistością.

Zostań ze mną na dłużej :)

8 komentarzy:

  1. Tych Domowych melodii to woodstockowiczom zazdroszczę, ale czuję, że nie odnalazłabym się na tym festiwalu. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domowe Melodie sporo koncertują, warto ich gdzieś złapać ;)

      Usuń
  2. Na Woodstocku byłam 7 razy i z roku na rok jest inaczej, na swój sposób gorzej. Po The Prodigy w 2011 do Kostrzyna zaczęło zjeżdżać się wieeeele osób niepowiązanych - bo znajomi jeżdżą, fajna impreza, można się najebać itp. Dużo ludzi zwala kradzieże właśnie na tych nowych, ale z tego co pamiętam, w 2010 okradli nam sąsiadów, Niemców, którzy mieli sporo różnego sprzętu.
    Grunt to ogarnięta wioska - tym razem rozbijaliśmy się chyba w 50 osób, więc praktycznie nie było takiego momentu, że nikogo u nas pod plandeką nie było. A obecność kogoś we wiosce złodzieja odstrasza. Tzn. kradliśmy sobie z sąsiadami z Poznania flagi, ludzi, fanty spod plandeki, buty, ale to raczej było dla jaj :)

    Jeśli idzie o szklane butelki - wyobraź sobie potłuczone szkło pod sceną, w błocie, wszędzie. Albo kogoś pijanego, kto robi z butelki przypadkiem tulipana i uderza w inne osoby. Także szkło - kwestia bezpieczeństwa.
    Prohibicja na napoje wysokoalkoholowe - na Woodstocku alkohol lepiej wchodzi, do tego masz pogodę, łatwo o śmierć. A Woodstock i tak ma wystarczająco dużo złej prasy...

    Na moich pierwszych Woodstockach odwiedzałam raczej mało koncertów, ale to ze względu na to, że grały mniej znane zespoły. Teraz co roku tak 12-13, bo na więcej nie da się iść, trzeba z ekipą pobyć itp ;)

    I jeszcze mała uwaga co do wegetarian: W tym roku był naprawdę duży wybór wegetariańskiej szamki w gastronomii przy dużej scenie - kasza gryczana, makarony, placki ziemniaczane, pierogi, ziemniaczki z kefirem/koperkiem czy tortilla z warzywami choćby. Co roku wegetarianie marudzą, w tym roku powodu nie mieli :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że festiwal zmienia się na gorsze. Kiedy mój namiot zniknął, większość mojej ekipy była na miejscu, ale wszyscy spali. Dobry patent, żeby rozbijać się większą grupą :)

      Zdaję sobie z tego sprawę i totalnie popieram zakaz szkła i mocnych alkoholi. Złej prasy nie da się uniknąć, niestety.

      O! Dobrze wiedzieć, muszę następnym razem powiedzieć mojej kumpeli :)

      Usuń
  3. Nie wiem czy obecnie odnalazłabym się na takiej imprezie. Byłam na dwóch pierwszych edycjach, które w porównaniu z dzisiejszymi można nazwać kameralnymi. Wspaniale je wspominam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym móc przenieść się w czasie i zobaczyć którąś z początkowych edycji... To musiało być coś! :)

      Usuń

Copyright © 2016 Skrzypek z poddasza , Blogger